Podobno (wieść tak głosi, oficjalnie jeszcze niepotwierdzona przez żadne badania amerykańskich, radzieckich czy izraelskich naukowców) pojawiły się nowe objawy choroby podręcznikowej, która atakuje przede wszystkim dzieci i młodzież w wieku szkolnym. Studentów pewnie niedługo też dopadnie. Rozprzestrzenia się momentalnie. Niektórzy twierdzą, że są już pierwsi zarażeni w urzędach i sądach, tych wysokiego szczebla. Chory we wszelkiego rodzaju podręcznikach widzi rzeczy, których w nich nie ma. Najgorsze, że taki zakażony jest przekonany, ba, nawet rękę daje sobie uciąć, iż tak zostało napisane i z wielką żarliwością przekonuje wszystkich o swoich racjach. Zarażeni twierdzą, że Stanisław August Poniatowski został królem podczas erekcji, w czasie zaborów Polskę poćwiartowano na trzy nierówne połowy, woda składa się z tlenu i odoru, człowiek różni się od zwierząt myślą, mową i uczynkiem oraz w pewnym stopniu wyglądem, polip to zwierzę chodzące po lipie, a rewaloryzacja polega na tym, że odnawia się dawne piękne zabytki, które później są ruderami. Podobno z każdym dniem objawy się nasilają, a nad szczepionką czy lekiem jeszcze prac nie rozpoczęto.
U tych, co do podręczników zaglądać nie muszą, choroba daje nieco inne objawy. Moja koleżanka z liceum zadała mi odwieczne pytanie, kiedy w końcu przyda jej się wiedza o sinusie i cosinusie. Zapewnienie, że doczeka się tej chwili i to całkiem niedługo, bo ma dziecko, które prędzej czy później z radością oświadczy, że stosunki matematyczne to cudowna sprawa, jakoś jej nie ucieszyło. Osobiście postanowiłam w końcu wykorzystać wiedzę nabytą w szkole o funkcjach trygonometrycznych i niniejszym oświadczam, że nadal wiem, że sinusem kąta α nazywamy stosunek długości przyprostokątnej leżącej naprzeciw kąta α do długości przeciwprostokątnej, a cosinusem kąta α nazywamy stosunek długości przyprostokątnej leżącej przy kącie α do długości przeciwprostokątnej. Uff.
W szkole uczyliśmy się mnóstwa rzeczy, które słabo nam się w życiu przydają. Nawet wymówki, że zjedzona przez psa sąsiadów albo podarta w nocy przez siedem krasnoludków i królewnę Śnieżkę praca domowa była naprawdę odrobiona, tylko te wszystkie złe moce się sprzysięgły przeciwko nam, ma się nijak do tego, co czeka nas w życiu. Chociaż nie można powiedzieć, usprawiedliwienia dla swoich potknięć znajdujemy coraz lepsze, szczególnie jak trafiliśmy na nauczycieli, którzy premiowali wychodzenie poza schematy (bo byłem chory i ciocia z Ameryki przyjechała). Jednak mimo coraz doskonalszych technik w wyszukiwaniu wymówek, kończąc szkołę, tracimy wspaniałych słuchaczy, którzy podchodzą ze zrozumieniem do naszych wielkich problemów z nauczeniem się trzeciej zasady dynamiki czy przeczytaniem IV części „Dziadów”. Nikt już nas w życiu tak nie usprawiedliwi.
Kiedy człowiek chodził do przedszkola, to przeszkadzało mu poobiednie leżakowanie, w szkole utrapienie stanowili nauczyciele, którzy ciągle czegoś chcieli. Jak ma się już te swoje czterdzieści lat, to przychodzi chwila, kiedy zastanawiamy się, jak można było być takim idiotą. Sen w środku dnia stanowi cudowne marzenie, nauczyciel stawiający kropkę za brak przygotowania jawi się jak wspaniała, wybaczająca, a do tego rozumiejąca wszelkie strapienia istota nie z tego świata. Ciekawe, czy mając lat siedemdziesiąt, z takim samym sentymentem wspomina się tego wrednego szefa, sekretarkę nie znającą podstawowych zasad ortografii albo mającego dwie lewe ręce kolegę, z którym przyszło pracę wykonywać.
Z okazji Dnia Edukacji Narodowej życzę nauczycielom cierpliwości, przetrwania najazdu rodziców z pretensjami, umiejętności motywowania się, by mimo dziwacznych podstaw programowych uczyć tak, aby po latach uczniowie uśmiechali się do swoich wspomnień o wartościowości azotu czy bili rekordy w biegu na 5 km w grupie 85-latków. Pracownikom szkół życzę, by byli szczęśliwi i zadowoleni ze swojej pracy, a uczniom, aby zostali samoukami, czyli tymi, za których lekcji nie odrabiają rodzice.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz