Każdy ma swoje wakacje, czyli pokoleniowe dywagacje
„Wakacje są po to, żeby się nudzić” – to zdanie wypowiedział mój małoletni znajomy zaraz po tym, jak usłyszał tyradę na temat pokolenia „płatków śniegu”. No wiecie – tych młodych, co tylko siedzą w telefonach, a jak ktoś na nich spojrzy krzywo, to już trauma na całe życie i wizyta u psychologa.
Popatrzyliśmy na niego dziwnie. Właściwie tak dziwnie, jakby na rynku w Sierpcu właśnie wylądowało UFO, a z niego wysiadły fioletowe stworki z antenkami. Rozmawiamy o wielkich sprawach, o upadku cywilizacji, o kondycji młodzieży i o tym, że świat już nigdy nie będzie taki sam, a on wyskakuje z wakacjami.
Zbiorowo westchnęliśmy. Ba, jęknęliśmy wręcz. No tak, „ta dzisiejsze młodzież”. Nie to co my, urodzeni w ubiegłym wieku. My to nigdy nie wiedzieliśmy, co to znaczy nuda. Bo przecież „inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi”. A w razie czego zawsze była opcja zdjęcia ubrania i pilnowania go nad rzeką.
A oni, ci XXI-wieczni, to już nic o życiu nie wiedzą. Oczywiście zarzuciliśmy go naszymi wspomnieniami: wyprawy nad rzekę, mecze na łące, gdzie bramkę stanowiły dwa kamienie, i zabronione zabawy w wykopach. Słuchał cierpliwie, nie przerywając. Trochę nam zeszło na ustalaniu, gdzie pierwsze dojrzewały jabłka i czy marchewkę myło się w kałuży, czy tylko wycierało o spodnie.
Trzeba przyznać, że małolat wykazał się stoickim spokojem. Nie ziewnął, nie przewracał oczami, nie zerknął na ekran smartfona, nie stwierdził, że słyszał to setki razy. Nie przyrzekł sobie w duchu, że on nigdy, przenigdy nie powie: „za moich czasów”. Jednak, jak widać, zdarzają się jeszcze egzemplarze dobrze wychowane.
Słuchał i słuchał. Wydawał się nawet zainteresowany. W końcu, kiedy zamilkliśmy na chwilę, wtrącił swoje trzy grosze: „Przecież dokładnie to powiedziałem: wakacje są po to, żeby się nudzić".
Przez moment nas zatkało. Totalnie. My mu tu wyjawiamy najciemniejsze z ciemnych tajemnic naszego dzieciństwa – o spotkaniach o północy na cmentarzu, o poszukiwaniu skarbów w ruinach starych, walących się domów, o tym, jak naprawdę wyglądała odwaga i „hardkorowe wakacje” bez internetu… a on wyskakuje z tekstem, że my się nudziliśmy.
MY?! To jakby komuś powiedzieć, że Indiana Jones w sumie miał nudną pracę biurową, tylko czasem przejechał się na wężu albo wysadził jakieś ruiny. Poczuliśmy się bardzo urażeni. Oczywiście rzuciliśmy się do kontrataku, broniąc honoru dzikich wakacji. Opowiadaliśmy dalej – jak każdy dzień był przygodą, jak kombinowaliśmy z czasem i przestrzenią. Pokazywaliśmy naszą kreatywność w wymyślaniu, jak gospodarowaliśmy danymi przez ministerstwo edukacji dwoma miesiącami. Każdy dzień był przygodą.
A on stał i słuchał. I w jego oczach wciąż można było wyczytać to samo: „wakacje są po to, żeby się nudzić”. Po kolejnych próbach przekonywania go nadal byliśmy w punkcie wyjścia. Jakby mówił po chińsku. Albo naprawdę był jednym z tych fioletowych ludzików z antenkami.
I wtedy wydarzył się cud. Może nie taki sam jak ten z 1483, kiedy na wzgórzu Loret objawiła się Maryja, ale jednak cud. Małolat przemówił ponownie: „Wy nudziliście się, obdzierając kolana do krwi, my – siedząc ze smartfonami”. A potem, z uśmiechem, zanucił Kombi: „Każde pokolenie ma swój czas”.
I cóż było zrobić? Westchnęliśmy zbiorowo, jak na ludzi z czasów jaskiniowych przystało. Ach, ta dzisiejsza młodzież…
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz