Ostatnio jak ognia unikam zaglądania na strony z wiadomościami i oglądania telewizyjnych relacji. Naprawdę – wolę nawet te niedopracowane wpisy o występach dzieci, gdzie każde przedstawienie jest „niezwykłe”, „wyjątkowe”, a atmosfera zawsze „cudowna”, niż kolejne „tragedie”, „zamachy” czy „afery”. Wiem, wiem – nieprofesjonalnie. Bo jak to tak, żyć i jednocześnie nie wiedzieć, co się w świecie dzieje?
Jeszcze niedawno śledziłam wszystko. Największe portale, najbardziej opiniotwórcze stacje. Godzinami. I w pewnym momencie poczułam… zmęczenie. Takie zwyczajne, ludzkie. Zmęczenie natłokiem, bezsensownością, a przede wszystkim – przesadą. Bo dzisiaj naprawdę nie jest problemem napisać coś „wielkiego”. Przecież nawet jubileusz Ogniska Pracy Pozaszkolnej można zacząć sensacyjnym nagłówkiem: „Krwawa ofiara dla OPP. Rzeźba Twórczego Ognika naznaczona krwią jej autora”. Zainteresowanie? Gwarantowane. Klikalność? Będzie. Czytelnicy? Najpierw będą mamrotać pod nosem, próbując dobrnąć przez opis działań jubileuszowych, ale i tak dotrwają do tego „momentu”, kiedy „poleje się krew”. A potem jeszcze ponarzekają, że nie ma zdjęcia skaleczenia, wypowiedzi czterystu ekspertów i siedmiu sąsiadów. Mam takie wrażenie – i pewnie nie tylko ja – że coraz częściej właśnie tak wygląda przekazywanie informacji. Każda sprawa może w kilka minut zamienić się w „aferę”, bo nieważne, co się naprawdę stało. Ważne, że się klika. A to, że istnieje instytucja, która od 50 lat pomaga młodym ludziom odnaleźć swój talent, jest mniej ważne.
Może jestem staromodna. Może nie nadążam. Ale lubię te stare kierunki, w których informacja jest po prostu wiadomością, a nie spiskową teorią z dramatycznym podtekstem. I wiem, że nie jestem jedyna. Czasem nawet spotykam podobnych ludzi na ulicy. Ostatnio jedna z malarek powiedziała mi, że kompletnie nie wyrabia się z pracą, bo „w Sierpcu tyle się dzieje, że musi rezygnować z niektórych wyjść”. Poprosiła też, by przekazać wszystkim, którzy narzekają, że u nas jest nudno, żeby w końcu ruszyli się z kanapy i spróbowali wyjść z domu. Co niniejszym czynię, jako swój mały przedświąteczny dobry uczynek.
Może właśnie o to chodzi — żeby czasem świadomie wybrać spokój zamiast sensacji i zwykłe życie zamiast internetowego zgiełku. Świat i tak będzie się kręcił, nagłówki będą straszyć kolejnymi „pilnymi informacjami”, ktoś znowu spróbuje wmówić, że istnieje cudowny lek na cukrzycę, który usunie chorobę w dwie godziny, a gdzieś w lesie dojdzie do „tragicznego w skutkach zdarzenia”, bo przewróci się stare drzewo — takie piękne, kiedyś.
Coraz bardziej wolę patrzeć na to wszystko z boku: z dystansem, z kubkiem herbaty i z poczuciem, że nie muszę gonić za każdą wiadomością, żeby wiedzieć, co naprawdę jest ważne. Tym bardziej, że tuż obok, na naszych ulicach, w pracowniach, szkołach, halach i domach kultury, dzieje się życie, którego nie trzeba upiększać ani podkręcać dramatem, żeby miało sens. I właśnie dlatego zachęcam: wyjdźcie, rozejrzyjcie się, zobaczcie, ile dzieje się wokół. Bo nudno jest tylko tam, gdzie człowiek siedzi i czeka, aż świat sam zapuka do drzwi.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz