Palenie zniczy, odwiedzanie cmentarzy, wspominanie tych, którzy odeszli – zawsze wydawało mi się bardzo oczywiste. Coś, o czym wiedzą wszyscy, obchodzą wszyscy. Byłam przekonana, że 1 listopada wygląda tak samo wszędzie – że w każdym kraju ludzie idą na cmentarz, pochylają się nad grobami, milkną na chwilę.
Wiedziałam, że istnieją różnice kulturowe. Słyszałam, że w Meksyku święto zmarłych jest pełne kolorów, muzyki, kwiatów i symboli. Zmarli są tam „zapraszani” do odwiedzin, a rodziny przygotowują dla nich jedzenie i ołtarze. Nie towarzyszy temu smutek, tylko celebracja życia. Wiedziałam, że w Japonii w sierpniu obchodzi się święto duchów przodków – rodziny zapalają lampiony, by pomóc im odnaleźć drogę do domu. Na Filipinach cmentarz staje się miejscem spotkań. Ludzie jedzą, rozmawiają, śmieją się, grają w karty, a niektórzy zostają tam na noc. W Boliwii czczą czaszki, w Bułgarii wspominają zmarłych podczas Zaduszek Archanielskich. I chociaż to wszystko wydawało mi się obce, przyjmowałam to z ciekawością. Skoro Słowianie mieli swoje Dziady, to dlaczego w Nepalu nie miałoby być parady krów symbolizujących dusze zmarłych?
W Dzień Wszystkich Świętych przez przypadek trafiłam na krótki filmik. Niemiec, który od lat mieszka w Polsce, mówił, że nam tego zazdrości. Urodził się w landzie, gdzie było niewielu katolików, więc nie obchodzono tam ani Dnia Wszystkich Świętych, ani Zaduszek. O tych tradycjach usłyszał dopiero po przyjeździe do Polski. Był zachwycony tym świętem. Dla niego była to nowość – i coś, co uznał za wyjątkowo wartościowe.
Ostatnio bardzo często trafiałam na teksty, w których wyśmiewano się z polskiej „rewii mody” na cmentarzu, opowiadano dowcipy o rodzinnych spotkaniach przy grobach, paniach w futrach i grających zniczach z melodyjkami disco polo. To oczywiście wina algorytmów mediów społecznościowych, które podsyłają kolejne podobne treści, ale przez chwilę wydawało mi się, że świat naprawdę zwariował.
A jednak nie. Nie dla wszystkich ważne jest, żeby w tym dniu dobrze wyglądać, postawić największy znicz, kupić najdroższe kwiaty. Wciąż jest bardzo wielu ludzi, którzy po prostu chcą wspominać. Spotykałam ich na sierpeckim cmentarzu, w mediach społecznościowych. Chcą opowiadać o babci Marysi, która robiła najlepsze pączki w okolicy, o wujku Józefie, który poszedł walczyć w 1939 roku i wrócił dopiero po ośmiu latach, o kuzynce, małej Basi, która nawet nie zdążyła krzyknąć, o doktorze, który kiedyś był właścicielem Zawidza, i o Tomku, który odszedł niedawno.
Te opowieści zostają w kolejnych pokoleniach. Czasem zniekształcone, czasem prawie zapomniane. Ale są – i nigdy nie wiadomo, kiedy się obudzą. Kiedy idąc znów cmentarną alejką, człowiek uśmiechnie się, czytając nazwiska tych, którzy leżą pod płytami.
Pan Włodzimierz był nauczycielem chemii i kiedy ktoś podpierał głowę, pytał, czy ma przynieść piwo. Pan Marek opowiadał dowcipy podczas sesji Rady Miejskiej. Pan Zdzisław wydawał książki o Sierpcu. Pani Filomena była w AK.
I to jest istota tego święta – znaleźć czas na wspomnienia, dzielić się nimi, przekazywać okruchy tego, co pamiętamy o tych, którzy odeszli.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz