Słońce chyli się ku zachodowi. Gdzieś na krańcu wsi, a może w jej centrum, stoi kapliczka. Odświętnie przystrojona, z kwiatami i wstęgami. Bywa, że wygląda, jakby wyszła spod igły, bo niedawno zakończył się remont. Bywa, że drewniany krzyż ledwo trzyma się pionu, a farba odpada płatami. A jednak to miejsce nadal jest ważne.
Przez wieki ludzie spotykali się przy przydrożnych figurkach, by razem się pomodlić. To tutaj Bóg wydawał się być bliższy, bardziej miłosierny niż w ogromnych, wspaniałych kościołach. To tutaj można było Mu zawierzyć wszystkie swoje sprawy, to tu Chrystus patrzył z większą miłością z krzyża, a Maryja była bardziej matką maluczkich.Wystarczyło na chwilę przystanąć, by poczuć się częścią jakiegoś wielkiego planu.
Dziś wydaje się, że ludzie zatracili owo „czucie”. Chcą wszystkiego dotknąć, zobaczyć. Prędzej uwierzą w „newsa” wygenerowanego przez AI niż starszym paniom modlącym się pod przydrożnymi figurkami.
Nie jestem wierząca. Ale mam w sobie szacunek. I wdzięczność – że są jeszcze ludzie, którzy chcą podtrzymywać coś, co nie przynosi im korzyści, nie daje lajków ani pieniędzy. Tylko poczucie bycia bliżej Boga. Albo bliżej siebie nawzajem.
Jest coś pięknego w tej powtarzalności. W tych wieczornych spotkaniach, które nie zmieniły się od dziesięcioleci. W tych kwiatach przyniesionych z ogródka. W drżącym głosie prowadzącej modlitwę kobiety.
Nie musimy we wszystko wierzyć. Ale może warto czasem po prostu nie przeszkadzać. I nie zapominać, że to, co dla nas już nic nie znaczy, dla kogoś innego może być wszystkim.
[ONNETWORK_VIDEO_ID]2757[/ONNETWORK_VIDEO_ID]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz