Przed nami walentynki. Dzień, który dzieli ludzkość na trzy obozy: tych, którzy kochają to święto, tych, którzy go nienawidzą, oraz tych, którzy udają, że jest im wszystko jedno, ale i tak ukradkiem sprawdzają, czy przypadkiem ktoś nie zostawił im czekoladki na biurku.
Kiedy tylko na niebie zagasną noworoczne fajerwerki, zewsząd zaczynają atakować czerwone (czasem dla odmiany niebieskie, różowe, fioletowe) serduszka i skrzydlate potworki z łukami, które tylko czekają, aby ugodzić człowieka strzałą. Nie można kupić zwykłej bułki, żeby nie potknąć się o promocję „czekoladek dla dwojga”. W internecie roi się od poradników: „Jak zaskoczyć swoją drugą połówkę?” czy „10 pomysłów na idealne walentynki. Szósty cię zszokuje!” (swoją drogą, nie rozumiem, dlaczego ograniczać się tylko do dziesiątki). Miłość króluje w reklamach - od pasty do zębów po opony zimowe, o proszkach do prania i suplementach diety to już nie wspominam, bo wszyscy wiedzą, że je się kupuje wyłącznie z miłości do drugiej osoby.
Sceptycy twierdzą, że walentynki to jedynie triumf komercji i globalnego spisku producentów pluszowych misiów. I mają rację. Po co ograniczać się do jednego dnia w roku? Miłość można przecież wyrażać codziennie, nie tylko wtedy, gdy algorytm społeczeństwa każe nam kupić różę w zawyżonej cenie.
Optymiści twierdzą, że walentynki to święto miłości. Takie przypomnienie, że warto kochać, mieć kogoś bliskiego i wyrażać swoje uczucia. Jest tyle różnych świąt w kalendarzu, od Dnia Kota po Dzień Polskiej Niezapominajki, to dlaczego najwspanialsze z możliwych uczuć nie miałoby mieć swojego dnia. Ilu z nas rzeczywiście pamięta, by na co dzień mówić partnerowi coś miłego? Czasem potrzeba takiej umownej okazji, żeby przypomnieć sobie, że poza rachunkami i wspólnym kredytem łączy nas coś jeszcze.
Pesymiści przyznają, że obchodzą walentynki, tyle że szerokim łukiem. I kwiatów 14 lutego spodziewają się, jeśli wtedy akurat wypadnie ich pogrzeb. Uznają, że nie muszą dawać żadnych prezentów drugiej połówce, bo najlepszy, czyli jego/ją, już dostał/dostała i tego nic nie przebije.
Podobno najgorzej mają single. Dla nich walentynki to często dzień, w którym można poczuć się jak jedyny człowiek na świecie, który nie ma nikogo do przytulenia, bo nawet kot wybrał kaloryfer zamiast ich kolan. Wszędzie pary, zakochani, uśmiechnięci, trzymający się za ręce ludzie – a ty siedzisz w dresach i zamawiasz pizzę dla jednej osoby, udając, że to najlepszy wieczór twojego życia. Na szczęście 15 lutego jest Dzień Singla.
Dla mnie walentynki to tylko pretekst. Można zjeść romantyczną kolację we dwoje, można poleżeć w płatkach róż, zjeść tonę słodyczy w kształcie serca, a nawet przytulić dwadzieścia trzy pluszowe miśki. Można też kompletnie nic z tych „zaskakujących” rzeczy nie robić. Nawet romantycznej komedii nie trzeba oglądać. Wystarczy też powiedzieć „dobrze, że jesteś”, zamiast „kocham cię”.
Więc świętujmy – albo i nie. Bylebyśmy pamiętali, że miłość, jakkolwiek by nie wyglądała, zawsze się przydaje. Nawet jeśli jej największym przejawem jest pozwolenie komuś na zjedzenie ostatniego kawałka pizzy.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz