Zdarzyło mi się stanąć oko w oko z pięciolatką. Wszyscy mnie przestrzegali przed tą znajomością. Uczciwie dawali do zrozumienia, że powinnam się bać, talizmanami się obłożyć, bo mała jak nic jakieś tajemne siły posiada i dorośli są bez szans. Podobno nawet jej rodzice przed nią respekt czują. Smarkula zamiast gapić się w ekran, postanowiła badać świat i dochodziła do zadziwiających wniosków. Słysząc taką opinię, wyobrażałam sobie dziecko przypominające skrzyżowanie Baby Jagi z Gandalfem, które świdrując przenikliwym wzrokiem, sprawia, że człowiek czuje się nieswojo. Przez jakiś czas udawało mi się nawet unikać zetknięcia z owym małym stworzeniem. W końcu jednak przyszedł ten czas. Na wszelki wypadek jeszcze przed spotkaniem przeczytałam ponownie „Małego Księcia”, żeby nie dać się złapać na węża, który zjadł słonia. Dziewczynka jak dziewczynka. Niczym szczególnym się na pierwszy rzut oka nie wyróżniła. Żadnego krogulczego nosa, siwych włosów, czy czarnego kota pętającego się pod nogami. Ot zwykła pięciolatka. Rękę podała, przedstawiła się grzecznie. Przez chwilę popatrzyła na mnie i już miałam wrażenie, że odejdzie, by zająć się swoimi ważnymi sprawami, gdy nie wiedzieć dlaczego, zapytała mnie, jak długo gotuje się jajko na twardo. Nawet się nie zastanawiałam nad odpowiedzią, bo była ona oczywista: jajko na twardo gotuje się, aż zagwiżdże czajnik. Mała popatrzyła na mnie z pewnym zainteresowaniem i się uśmiechnęła. Za to całkowicie zdezorientowani byli rodzice pięciolatki. Widać używają tylko elektrycznego czajnika. Dostąpiłam zaszczytu rozmowy. Przez dwie kolejne godziny usłyszałam więcej pytań niż przez cały miesiąc, od tego „dlaczego woda jest mokra” przez podstępne „skąd się biorą dzieci” po „czy konie wyśmiewają się z jednorożców”. Mała nie znała litości. Drążyła każdy temat z zadziwiającą precyzją i uderzała jak przyczajony wąż. Zmuszała do poszukiwania w zakamarkach mózgu wszelkich wiadomości. Kiedy próbowałam ją przekonać, że mogę wyciągnąć telefon i znaleźć odpowiedź na pytanie w internecie, prychała i twierdziła, że to już zrobili wszyscy przede mną i nie znaleźli niczego ciekawego. Później sprawdziłam. O diecie Twardowskiego na Księżycu nic nie znalazłam, a już o tym, dlaczego dorośli nie są ciekawi, skąd się wziął smak kwiatów akacji, to nawet nie wspominam.
Kiedy mała poczuła się usatysfakcjonowana rozmową ze mną, albo uznała, że już więcej nic ciekawego nie wyciągnie, pożegnała się i poszła zająć się swoimi sprawami. Po raz pierwszy poczułam, jak bardzo ograniczona jestem w swoim postrzeganiu świata. Jak mnóstwo rzeczy przyjmuję za oczywiste i nie zastanawiam się nad nimi. Gdzie zniknęło zastanawianie się, czy kota bardziej boli pociągnięcie za ten wąs na dole po prawej stronie, czy za ten na górze po lewej? Mała obudziła we mnie dziecko, które ciągle pytało „dlaczego”. No i jestem za to jej bardzo wdzięczna, bo ostatnio „odkryłam”, że cały czas jestem w wielkiej kosmicznej podróży na statku zwanym Ziemią, która porusza się w kierunku konstelacji Lwa. W ciągu 12 minut ten nasz statek pokonuje trasę równą odległości z Ziemi do Księżyca. A wszystko przez to, że istnieje prawo powszechnego ciążenia i bez wiecznej wędrówki, wiecznej ucieczki planety i gwiazdy by na siebie pospadały. Po co mi ta wiedza? Odpowiedź jest oczywista - skoro ciężka planeta, no bo jednak taka Ziemia swoje waży, może się ruszać i to z taką prędkością, to nic nie stoi na przeszkodzie, abym sobie ją wzięła za przykład i wyszła na kolejny spacer.
Z okazji minionego Dnia Dziecka życzę wszystkim, aby zamiast narzekać na potrzebę znajomości sinusów czy czytanie „Pana Tadeusza”, zaczęli zadawać pytania, które pozwolą im zastosować ową wiedzę w praktyce. Łatwo nie jest, ale satysfakcja ogromna.
Ps. Ubiegając pytania, nie znam się na robieniu talizmanów przeciwko pytaniom pięciolatków.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz