Zamknij

O stomatologii, medycynie i życiu - rozmowa z Anną Dobruch

14:12, 05.06.2019 A.M Aktualizacja: 14:16, 05.06.2019
Skomentuj

 

 

Anna Dobruch - to imię i nazwisko zna wielu sierpczan. Niektórzy „odwiedzali” ją nawet o drugiej w nocy, kiedy zwijając się z bólu, nie byli w stanie wytrzymać do rana. I chociaż dziś już zdecydowanie mniej boimy się dentystów, to w wielu z nas drzemie lęk przed wizyta u stomatologa.

 

Pani doktor, dlaczego wybrała pani zawód stomatologa?

To ojciec wybrał mi zawód. Dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Tata zawsze chciał być lekarzem, ale wojna pokrzyżowała mu plany. Jednak marzenia o medycynie zawsze w nim tkwiły. Maturę zdałam w wieku siedemnastu lat i nie bardzo wiedziałam, co w życiu robić. Zastanawiałam się nad politechniką. Zawsze kochałam matematykę i przedmioty ścisłe, ale ojciec przekonał mnie, że jako kobieta będę kiepskim inżynierem, że dla mnie najlepszym zawodem będzie stomatologia. Myślał bardzo pragmatycznie Teraz dzieci są mądrzejsze, bardziej samodzielne. W tamtych czasach decydowali w większości rodzice. Tak było w moim domu. Uważam, że ojciec celnie wybrał dla mnie zawód. Kocham to, co robię. Lekarzem został za to mój brat.

 

Skoro wspomniała pani ojca, to wróćmy jeszcze do czasów dzieciństwa. Jakie ono było?

Wychowałam się w Makowie Mazowieckim. Moi rodzice byli nauczycielami. Tata uczył matematyki, a mama muzyki. Jako dziecko grałam na wszystkim, co było w domu: mandolinie, skrzypcach, na pianinie. W wieku pięciu lat znałam i czytałam nuty. Mama mówiła, że mam słuch absolutny, a na to ojciec odpowiadał: „Chopinem i tak nie zostanie”. Na tym skończyła się moja edukacja muzyczna. Na pianinie grały i skończyły Podstawową Szkołę Muzyczną w Sierpcu moje dzieci. Jednak prawdziwy talent muzyczny ma wnuk Janek.

 

Jak wyglądała pani pierwsza praca?

Miałam dwadzieścia dwa lata, kiedy skończyłam stomatologię. Studiowałam w Łodzi. W tamtych czasach obowiązywały nakazy pracy, wysyłano lekarzy na prowincje, bo tam były braki. Mąż już wtedy pracował w Łodzi, a ponieważ mieliśmy roczne dziecko, dostałam przydział do pracy w Zgierzu. Pracowałam w szkole podstawowej. Tam nauczyłam się dobrze pracować. Kontrola szefa nie była tylko sprawdzeniem kart choroby. Wzywane były dzieci i moja pani kierownik fachowym okiem sprawdzała moją pracę. Na początku pracy zawodowej jest to dobra szkoła, wyrabia prawidłowe nawyki. Były wytyczne z góry, na zrobienie wypełnienia miałam pół godziny i to uważam za duży błąd, bo pracy z dziećmi nie da ująć się w ramy czasowe.

A jak trafiła pani do Sierpca?

Wszystko przez mieszkanie. Wtedy było bardzo trudno o własne „M”, ale dla fachowców mieszkania się znajdowały. W Sierpcu powstawał browar i potrzebowano inżynierów. Mąż dostał pracę w browarze, a wraz z nią mieszkanie. Stomatologów również brakowało i tak trafiliśmy do Sierpca. Dostałam pracę w przychodni. Broniłam się przed zatrudnieniem w szkole, mimo że w przychodni przyjmowało się po dwudziestu pacjentów dziennie. Jednak była to dla mnie wtedy ciekawsza i bardziej ambitna praca. Szefem był wtedy dr Krawczyk i dużą wagę przykładał do tego, by w szkołach była pełna obsada stomatologiczna. Uważam, że wielkim błędem była likwidacja gabinetów w szkołach. Dr Krawczyk skusił mnie pracą w liceum na pół etatu, a konkretnie dobrze wyposażonym gabinetem. Miałam nowy Unit stomatologiczny, chyba pierwszy w Sierpcu, co znacznie ułatwiało pracę. Bardzo też dbano o nasze dokształcanie. Byliśmy wręcz wypychani na kursy, zachęcano do robienia specjalizacji i za wszystko płacił pracodawca.

Ale by nie było, że tamte czasy były takie wspaniałe, to powiem też, że żeby móc pracować w gabinecie prywatnym, trzeba było pracować w pełnym wymiarze godzin w państwowej służbie zdrowia i mieć zgodę pracodawcy.

 

Dziś dużo większa wagę przykłada się do dbania o zęby. Jeszcze nie tak dawno widok osób bez zębów był codziennością...

To prawda. Ludzie chętniej dbają o zęby. To wymóg czasów. Są zawody, gdzie wymagane są zaświadczenia od stomatologa, np. w gastronomii. Trzeba przyznać, że jama ustna jest najbardziej brudną jamą w organizmie. To, co jemy, nie jest jałowe. Musimy dbać o higienę. Zalecane jest mycie co najmniej dwa razy dziennie. Rano myjemy zęby dla urody, wieczorem dla zdrowia. Osobiście uważam, że powinno się myć po każdym posiłku. Samo mycie jednak nie wystarcza. Trzeba stosować płukanki, których mnóstwo jest teraz na rynku, nitkować, czyścić przestrzenie międzyzębowe, bo tam głównie gromadzą się resztki pokarmowe i jest to pożywka dla bakterii wywołujących próchnicę i inne schorzenia jamy ustnej.

 

Ostatnio zapanowała moda na szczoteczki soniczne. Czy faktycznie są one lepsze od zwykłych i elektrycznych?

Szczoteczki soniczne i elektryczne są lepsze od zwykłych. Czyszczą lepiej, szybciej i dokładniej. Warto w nie zainwestować. Używam obu rodzajów: sonicznej i elektrycznej - większej różnicy pomiędzy nimi nie dostrzegam (mam na myśli skuteczność mycia). Na pewno dobra szczotka jest ważniejsza niż pasta, ta ostatnia pełni funkcję wspomagającą.

 

Kiedy dziecko powinno odwiedzić po raz pierwszy stomatologa?

Jak tylko wyrzną się zęby. Trzeba jak najwcześniej oswajać dziecko z gabinetem, fotelem. Pierwsza wizyta powinna być zabawą. Ważne, żeby nie zaczynać od leczenia, borowania, ekstrakcji. Profilaktyka jest zupełnie bezbolesna i zapobiega tym wszystkim nielubianym zabiegom. Dziś mamy w gabinetach cała gamę środków zapobiegającym próchnicy.

 

Świat poszedł z postępem, wyposażenie gabinetów stomatologicznych dziś w niczym nie przypomina tych sprzed dwudziestu lat. Zmieniło się podejście do pacjenta, nie trzeba prosić już o znieczulenie przed zabiegiem...

Dziś walczy się z bólem. Pamiętam, jak na zajęciach klinicznych ze stomatologii zachowawczej pacjentka, którą leczyłam, poprosiła o znieczulenie. Nie wyrażono na to zgody, tłumacząc to tym, że studentów uczy się zgodnie ze sztuką, a to jest tylko histeria ze strony pacjentki. Medycyna zrobiła ogromny krok naprzód. Wiemy, że ból jest szkodliwy i dlatego znieczulenie jest normą, a nie fanaberią.

 

Jakie ma pani marzenia?

Właściwie to zostaje mi tylko życzyć sobie zdrowia, a że dzieci są lekarzami, to można powiedzieć, że spełniają moje marzenia.

 

Czyli pani dzieci zrealizowały w pełni pragnienia pani ojca, związane z medycyną?

Przesiąkły kultem medycyny. Na wakacje i ferie zawsze jeździły do dziadków. My też obracaliśmy się w środowisku medycznym. Oboje skończyli Uniwersytet Medyczny w Warszawie. Na praktyki studenckie jeździli do Anglii. Bardzo pomogła znajomość języka, którego uczyli się od najmłodszych lat. Dzięki temu było im łatwiej dostać pracę w Warszawie, bo jak kiedyś usłyszała moja córka: ,,wy, z prowincji, musicie się tu bardziej starać”. Kasia zawsze chciała być lekarzem. Zrobiła jedną z najtrudniejszych specjalizacji -internę. Obroniła doktorat z elastografii guzów piersi. To nowa technika ultrasonograficzna, która pozwala lepiej różnicować guzy w piersiach na podstawie ich odkształcalności. Obecnie kończy staże do drugiej specjalizacji, radiologii, by dokładniej zająć się diagnostyką chorób piersi. Jakub jest urologiem. Zawsze był zdolnym i pracowitym uczniem, studentem, lekarzem. Dzisiaj ma już tytuł profesora urologii. Jestem szczęśliwa, że moim dzieciom życie tak się poukładało. Mimo trudnej i odpowiedzialnej pracy założyli rodziny. Mają własne dzieci, równie zdolne. Kasia ma dwóch chłopców Szymona i Jasia, Jakub Marysię i Olę. Na starość chciałabym osiąść przy dzieciach, ale ciągnie mnie do Sierpca. To jednak miasto mojej młodości.

Rozmawiała Anna Matuszewska

 

(A.M)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%