Zamknij

Wywiad z Pawłem Wierzbickim

20:00, 04.09.2018 A.M Aktualizacja: 15:01, 19.09.2018
Skomentuj

 

 

Pawła Wierzbickiego zna większość sierpczan. To nauczyciel, który wychował kilka pokoleń sierpeckich uczniów,; ratownik, który wyciągał z wody wielu tych, którym zabrakło sił; a do tego wspaniały gawędziarz i człowiek, który kocha uczyć.

 

Czy sport był zawsze w pana życiu?

Tak. Od małego byłem bardzo sprawny. W czasach mojego dzieciństwa (lata pięćdziesiąte) walczyliśmy ,,ulica na ulicę”. Rywalizowaliśmy na boisku piłkarskim, ale w ruch szły nieraz i kamienie. Jak już doszło do rozbicia głowy jednego z nas i trafił do szpitala, a milicja szukała sprawców, to starsi z grup dogadali się, że zamiast kamieni będzie walka na pięści. W piłkę graliśmy na boisku Szkoły Podstawowej nr 2. Z tym, że wtedy mieściła się ona na miejscu bloków przy ul. Narutowicza, a na walki bokserskie chodziło się za kościół św. Ducha. W święta wielkanocne walczyliśmy na jajka „czuby – dupki” na rynku przed ratuszem sierpeckim.

 

To historia, która działa się poza boiskiem. A na boisku?

Pasją do sportu zarazili mnie nauczyciele, dziś już nieżyjący - Ryszard Bramczewski i Lech Żmijewski. Ten pierwszy uczył mnie w Szkole Podstawowej nr 2 w Sierpcu, tej pożydowskiej. Warunki były nieciekawe. Sala gimnastyczna była mała. Jak braliśmy rozbieg do skoku rozkrocznego wzdłuż skrzyni, to uderzaliśmy w ścianę. Nauczyciel, bojąc się o nas, wywiercił dziury w ścianie, zamontował haczyki i wieszał na nich materace. Będąc gimnazjalistą, brałem udział w zawodach wojewódzkich jako junior. Przez kilka lat byłem mistrzem nauczycieli w szachach w powiecie sierpeckim. Miałem dość często okazję grać w szachy z księdzem dziekanem Ludomirem Lisowskim. Był świetnym szachistą.

Ale wracając do sukcesów na boisku - trafiłem pod skrzydła trenera Eugeniusza Szostka. Zdobyłem brązowy medal na mistrzostwach Polski juniorów w biegu na 90 m przez płotki. Rywalizowaliśmy wtedy na stadionie Skry w Warszawie. Pochwalę się, że trenowałem z późniejszymi mistrzyniami olimpijskimi Ewą Kłobukowską i Ireną Kirszensztajn (znaną jako Irena Szewińska). Jeździłem na zgrupowania MOZLA w Spale, Cetniewie, Zakopanem, Grudziądzu, Bydgoszczy. Niezapomniane wrażenia pozostały mi w pamięci z wyjazdu na Olimpiadę do Moskwy w 1980 roku. Jako widz byłem bezpośrednim świadkiem zwycięstwa naszego mistrza Władysława Kozakiewicza i jego sławnego „gestu”. Atmosfera na stadionie była niesamowita.

 

Patrząc na te osiągnięcia, można dojść do wniosku, że nie miał pan chyba wyjścia i dalsze losy musiał pan związać ze sportem...

Dostałem się na AWF w Warszawie. Byłem nawet starostą roku. Po pierwszym semestrze zmarł ojciec. Miałem sześcioro rodzeństwa. Byłem najstarszy. Trzeba było pomóc mamie. Pieniędzy nie wystarczało. Mieliśmy 1,40 ha ziemi, niewykończony dom. Musiałem zrezygnować ze studiów. Zdałem egzamin na wykwalifikowanego rolnika. Wziąłem pożyczkę rolną. Pamiętam, jak na kolanach pieliłem buraki. Życie...

 

Jednak studia później pan skończył?

Ale to jeszcze potrwało. Mój kolega uczył się w Studium Nauczycielskim w Płocku na kierunku wychowanie fizyczne z biologią. Pojechałem z nim. Musiał oddać książkę w bibliotece, a ja sobie usiadłem na korytarzu. Zobaczył mnie dyrektor Niemczewski. Znał mnie z zawodów lekkoatletycznych. Sierpc wtedy wygrywał z Płockiem. Po dwóch latach skończyłem studium i poszedłem do pracy w Szkole Podstawowej w Borkowie Kościelnym, jako nauczyciel. Dostałem II b. Pamiętam, jak spod kościoła zjeżdżaliśmy w dół na sankach z dzieciakami. Robiłem bandy, powstawał tor saneczkowy. Ale wtedy były ostre zimy... Mróz trzymał. Rysiek Bramczewski wtedy był sekretarzem Szkolnego Związku Sportowego. Ufundował dla szkoły skrzynię, odskocznię, materace, piłki. A hali wtedy nie było. Zajęcia wf odbywały się na korytarzu. Ciągle wychodziły nauczycielki i zwracały uwagę, żeby było ciszej. A dzieciaki, jak to dzieciaki, czasem manifestowały swoją radość. Miałem do tego jeszcze zatargi z dyrekcją, ale to już inna historia. W każdym razie po roku pracy przeniosłem się do sierpeckiej Trójki. Tam pracowałem dziesięć i pół roku. Odszedłem, bo nie chciałem zapisać się do partii, wtedy jedynej słusznej, Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Powodem były też minimalne dotacje na sport dla dzieci z Trójki.

 

Możemy powrócić jeszcze na chwilę do studiów…

Po studium poszedłem do Wyższej Szkoły Nauczycielskiej w Bydgoszczy. Egzaminy wstępne, wspólnie z kolegą z Sierpca, zdaliśmy, byliśmy w czołówce, ale okazało się, że nie zostaliśmy przyjęci. Pojechałem okazją do Bydgoszczy. Wpadłem do sekretariatu. Sekretarka nie chciała mnie wpuścić do rektora, mówiła, że go nie ma. Ale usłyszałem, jak rozmawia przez telefon, no to wparowałem do niego. Na moje zarzuty odpowiedział jedno: rejonizacja. Byliśmy z innego województwa. Byłem oburzony. Papiery przyjęli, egzaminy zdaliśmy, a dopiero na koniec mówią, że nie możemy studiować. Jak tak można?! Zażądałem wydania dokumentów egzaminacyjnych i kolejnego dnia pojechałem znów autostopem na skargę do ministerstwa. Sekretarka przyjęła mnie dość miło. Powiedziałem jej, o co chodzi, a ona stwierdziła, że mam masę szczęścia, bo dwa miesiące temu wyszło zarządzenie o zniesieniu rejonizacji. Podskoczyłem i krzyknąłem z radości. Na to kobieta, żebym się tak nie ekscytował, bo szefa nie ma, a tylko on może podpisać mi odpowiednie dokumenty. Ale chyba mnie polubiła, bo stwierdziła, że minister musi jeszcze wrócić dziś do biura i mam siedzieć na korytarzu i czekać. Usiadłem i czekałem. Faktycznie zjawił się. Mało nie klęknąłem przed nim, opowiadając po co przyszedłem. No i dostałem papiery na uczelnię. Kolejnego dnia znów pojechałem do Bydgoszczy i musieli nas przyjąć.

WSN ukończyłem z wyróżnieniem i nawet dostałem wtedy w szkole nagrodę równą mojej pensji. I rok później wróciłem do Warszawy na Akademię Wychowania Fizycznego. Największe kłopoty miałem na biomechanice. Trzy razy podchodziłem, ale się udało. I AWF w Warszawie w końcu skończyłem.

 

Po odejściu z Trójki trafił pan...

W pierwszej wersji miałem być „zesłany” do Sudrag. Ale znów mi się udało i pomogli dobrzy ludzie. Trafiłem do Szkoły Podstawowej nr 2, tej, w której sam się uczyłem. Pracowałem też na zastępstwa w Ekonomiku, Mechaniku, Liceum. Uzyskałem drugi stopień specjalizacji zawodowej z wychowania fizycznego. Byłem doradcą metodycznym przez dziesięć i pół roku w Płocku.

 

O wynikach pańskich wychowanków można by już chyba całą książkę napisać. Był pan jednym z twórców sukcesów sportowych Dwójki.

Trochę tego było. Cieszę się, że udało mi się zarazić sportem wielu moich uczniów. Niektórzy poszli nawet w moje ślady, jak Darek Malanowski, Waldek Frydrychowicz, Wojtek Skorłutowski czy Marek Listkowski. A ci, którzy wybrali inne profesje, często spotykają się ze mną i wspominają, jak to kiedyś było, jak jeździliśmy na zawody. Wiele osób nadal uprawia sport rekreacyjnie, żeby „nie zardzewieć”.

 

Nie sposób nie zapytać jeszcze o pływanie. Gdzie nauczył się pan pływać?

Wypłynęliśmy łódką na Jeziorze Szczutowskim i wyrzucili mnie. No i tak zacząłem pływać. Ale uczyłem się też w Sierpienicy, na Kozim Dołku (koło fary). Nazwa wzięła się od tego, że tam kozy pasano. Wtedy jeszcze rzeka nie była uregulowana. Któregoś dnia moi starsi kumple przepłynęli na drugą stronę i krzyczą na mnie, żebym też do nich dołączył. Myślałem, że głęboko nie jest, bo oni zatrzymywali się w połowie, stawali na ukrytym w wodzie korzeniu i wydawało mi się, że jest grunt. Topiłem się, ale mnie wyciągnęli. Później zdobyłem żółty czepek, czyli specjalną kartę pływacką, która uprawnia do pływania na otwartych akwenach. Zostałem ratownikiem. Od 1964 r. należałem do WOPR Włocławek. Wszystkie jeziora na naszym terenie podlegały wtedy pod Włocławek. Później powstał WOPR Płock. Oczywiście też pomagałem, działałem. Niedawno obchodzili 40-lecie. Poprosili o stare zdjęcia do jubileuszowej publikacji. Znalazłem jedno na pomoście ze Szczutowa. Jestem na nim w… szlafroku i czapce. To był obowiązkowy strój ratownika, chroniący go przed nasłonecznieniem. Zdjęcie opublikowano w książce.

 

A na emeryturze…

Nadal jestem ratownikiem. Społecznie uczę pływać uczniów Dwójki, a konkretnie klasy moich wnuczków. Tam, gdzie chodził Piotruś, przez trzy lata dzieciaki opanowały trzy i pół stylu. Zabrakło nam czasu na doskonalenie delfina. Obecnie mam pod opieką klasę Adasia, młodszego wnuka.

Działam jeszcze społecznie w Powiatowym Szkolnym Związku Sportowym. No i jak tylko pojawią się grzyby, obowiązkowo idę do lasu. Jest jeszcze działka. Generalnie, jak każdy emeryt, nie mam na nic czasu.

Dziękuję za rozmowę

 

(A.M)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

Super!Super!

5 0

Mój nauczyciel i trener. Dzięki niemu pokochałem sport. Fantastycznie, że robicie takie wywiady. 20:44, 04.09.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%