Zamknij

Pan od naprawy rowerów

09:32, 27.07.2018 A.M Aktualizacja: 10:30, 16.08.2018
Skomentuj

Andrzeja Wiśniewskiego zna w Sierpcu i okolicy każdy, kto kiedykolwiek miał problem z rowerem. Od lat pod jego sklep podjeżdżają cykliści z mniejszymi i większymi problemami. W tym roku miał odejść na emeryturę. Jednak rowerzyści nie chcą nawet o tym słyszeć.

 

Czy pamięta pan swój pierwszy rower?

W 1958 r. sprowadziliśmy się ze Śniedzanowa do Sierpca. Miałem wtedy pięć lat. Pamiętam, jak jechaliśmy takim klekoczącym wozem, żelaźniakiem. Zamieszkaliśmy przy ulicy Armii Czerwonej (dziś ul. Piastowska - przyp. red.). Tata pracował w warsztacie u pana Strusińskiego i znalazł stary rower. Musiałem sam się nim zająć. Miałem do tego smykałkę, ręce mi latały do wszystkich śrubek. Nie było narzędzi takich jak teraz, ale dawałem radę. Młotek, cęgi, jakiś klucz, wystarczyły. Sam się też nauczyłem jeździć. Jak ktoś wtedy miał rower, to było coś. Zawsze coś tam przy nim dłubałem, a i koledzy zawsze przychodzili do mnie, żebym im coś pomógł.

Zdolności manualne ma pan tylko do rowerów?

Nie. Mój tata był przez długi czas taksówkarzem. Na początku jeździł warszawą z numerem siedem. Do dziś mogę wymienić tych, którzy mieli numery przed nim. Pierwszym taksówkarzem po wojnie w Sierpcu był pan Leon Peszyński, drugim pan Gałczyński, trzecim pan Banasiak, czwartym pan Suski, piątkę miał pan Wierzbicki, szóstkę pan Szadkowski, a siódemkę mój ojciec.

Tata zawsze mi kazał coś przynieść, napompować lub zrobić przy samochodzie. I zawsze robiłem to ja, bo brat nie rwał się do takich rzeczy. Często jeździliśmy też do pana Gołębiewskiego, bo jak to na taryfie, zawsze były jakieś problemy. Ojciec zostawiał mnie u niego na długie godziny i coś tam dłubałem. Zawsze dostawałem czarną robotę - a to wsadzili mnie pod samochód, bo trzeba było jakąś konserwację zrobić albo smarowanie. Po jakimś czasie ojciec zmienił auto i jeździł czarną wołgą.

 

Tą samą, którą kiedyś straszyli dzieci, że przyjedzie czarna wołga i zabierze?

Dokładanie. To już był samochód. Jak byłem w wojsku, dowódca pułku miał warszawę, dowódca dywizji miał czarną wołgę, a Jaruzelski przyjeżdżał do nas czajką. Dużo wtedy samochodów nie było.

 

Wróćmy jeszcze na chwilę do dzieciństwa. Gdzie chodził pan do szkoły?

Do pierwszej klasy poszedłem w 1961 r. Pół roku chodziłem do Jedynki. Czarne ściany, podłogi smarowane pyłochłonem. A na zimę przenieśli nas już do Trójki. To była nowa szkoła, tzw. Tysiąclatka (wybudowana z okazji 1000-lecia istnienia Polski – przyp. red.), pokazówka. Moją wychowawczynią była pani Degowska.

W 1968 r. rozpocząłem naukę w zawodówce w ZSZ nr 1 jako ślusarz mechanik. Później zaocznie ukończyłem jeszcze technikum - obróbka skrawaniem.

 

I po szkole zaczął pan naprawiać rowery?

Nie. Najpierw przez dwadzieścia lat pracowałem w POM-ie w Sierpcu. To była dobra praca, miałem dobre zarobki, do tego nie żałowano pieniędzy na fundusz socjalny. POM-y miały domki w Szczutowie, z których latem korzystali pracownicy, a nawet własny autobus, który dowoził ludzi do pracy. Zatrzymywał się przy Centralnej, ale odkąd udało mi się uzbierać pieniądze na auto (pierwszy był biały maluch), to jeździłem już samochodem.

 

A kiedy właściwie zaczął pan jeździć samochodem?

Prawo jazdy zdobyłem w wieku 17 lat. Wtedy to nie była jakaś skomplikowana sprawa. Zdawali prawie wszyscy. I właściwie do jego zrobienia zmusił mnie tata, no bo potrzebował zmiennika, gdy jechaliśmy na spotkania rodzinne. Jeżdżę bezwypadkowo od tamtego czasu. Muszę się jednak przyznać, że doprowadziłem do stłuczki. Miałem wtedy siedem lat i wyprowadzałem auto taty z garażu. Na szczęście to się już dawno przedawniło (uśmiech).

 

Wspomniał pan, że był w wojsku. Gdzie pan służył?

Bardzo chciałem dostać się do wojsk pancernych. To były czasy, kiedy wszyscy fascynowali się serialem „Czterej pancerni i pies”. Otrzymałem przydział do Żagania, jednostka 2707, położona w lasach. Pojechałem. Miałem wtedy długie włosy, podobnie jak większość innych poborowych. Obcięli nas na łyso. Nie mogliśmy się w ogóle poznać. Przez dwa miesiące mocno nam dali w kość. I po tych dwóch miesiącach poszliśmy do czołgów. Model T55, miałem stanowisko mechanik - kierowca. Dużo było ćwiczeń pokazowych. Brałem nawet udział w defiladzie z okazji 30-lecia PRL, która odbyła się Warszawie. Przez cały miesiąc trenowaliśmy na lotnisku Bemowo. Mam nawet dyplom z tej okazji od Wojciecha Jaruzelskiego.

Polubiłem szczególnie strzelania nocne, jak leciały kule. Ale mieliśmy też niebezpieczną przygodę. Rozsadziło nam lufę. Armata była załadowana nabojem 100 mm, chociaż nie powinna być. Czołg wpadł w transzeję, zarył, działonowy poleciał do przodu i nacisnął spust. Lufa była w ziemi i wtedy wystrzeliło. Z lufy zrobił się narcyz. Byliśmy w szoku, huk wielki. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Straszyli nas, że będziemy odkupować lufę.

Mocno mi w pamięci utkwiło forsowanie Odry. Przejechaliśmy czołgiem po dnie rzeki. Najpierw jednak były przygotowania. Musieliśmy zaliczyć nurkowanie czołgu. Zatapiali nas. Na komendę musieliśmy założyć maski i trzeba było otworzyć właz i wyjść. Najgorzej, jak ktoś nie umiał pływać, ale nikt się nie patyczkował. Dalej trenuj.

 

Po wojsku wrócił pan do Sierpca?

Tak. To był rok 1975. Wiadomo, że po wojsku każdy liczy na żołnierza. Mama chciała, żebym poprawił ogrodzenie. I wtedy poznałem moją przyszłą żonę, Ewę. Przyjechała z Lipna do szkoły pielęgniarskiej w Sierpcu. Zamieszkała u naszej sąsiadki. Zaczęły się wyjazdy na zabawy. Lubiłem jeździć na wiejskie potańcówki. W 1976 r. wzięliśmy ślub. Potem urodził się Paweł, rok później Marcin, a na 15. rocznicę ślubu na świat przyszła Marta.

 

A co z pracą?

Przyjęli mnie znów do POM-ów. Pracowałem tam do lat 90. Zacząłem od robotnika, skończyłem na mistrzu. To była naprawdę dobra praca i potrzebna ludziom w okolicy. Na wakacje jeździliśmy całą rodziną nad morze, zjeździliśmy całe wybrzeże. W latach 90., jak zaczęły się przemiany, POM-y rozpadły się. Po bracie taty odziedziczyłem małe pomieszczenie. Założyłem sklep. Zacząłem od farb do samochodu. Malowałem i remontowałem samochody, ale to nie było dobre miejsce na taki warsztat. Sprzedawałem też i naprawiałem motory. I wtedy mnie tchnęło, że w Sierpcu brakuje takiego miejsca, gdzie można naprawiać rowery. Nie są to takie pieniądze, jak za naprawę samochodu, ale po troszeczku jakoś tam się plącze. W tym roku miałem iść na emeryturę, ale ludzie nie pozwalają.

 

Wcale się nie dziwię. Naprawia pan stare i nowe rowery. I nie ma okresu, kiedy przed pana sklepem ktoś nie stoi.

Naprawiam wszystko, co się kręci (śmiech). Czasem ludzie przychodzą z rowerami tak pordzewiałymi, że śrubę trudno odkręcić, ale trzeba pomóc i takim „klekotom”. Ostatnio przyniesiono mi rower elektryczny, chińszczyzna, żebym go naprawił. No i siedzę, i dłubię. Lubię dochodzić do wszystkiego sam. Współpracuję też z jednym z hobbystów. Nieraz naprawiam mu nietypowe koła.

 

Skoro chce pan przejść na emeryturę, to co z następcą?

Wnuk ma trzy lata i widać, że odziedziczył po dziadku zdolności manualne, więc może on...

 

Jakie jest pana marzenie?

Przejechać na motorze Polskę. Lubię motory. Pierwszego komarka kupiłem jeszcze na pedały. Pamiętam, że kosztował cztery i pół tysiąca złotych. Ciułałem na niego dłuższy czas. Dziś mam hondę shadow 1100, ale żona niechętnie patrzy na moje wyprawy. Dlaczego żony mają coś przeciwko motorom, tego nie rozumiem. Marzy mi się też wypasiony samochód volvo XC40.

 

A jak spędza pan czas wolny?

Majsterkuję. Zawsze muszę coś robić. Domowe naprawy. Jazda motorem. Niedzielę najczęściej spędzam z wnukami, którzy uwielbiają wycieczki do pobliskiego lasu. Ostatnio polubiłem robienie przetworów: wino, ogórki, soki. Problem jest, że wina nie ma komu pić (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

Anna Matuszewska

 

(A.M)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(4)

kasiakasia

9 0

fajny wywiad, normalny. Pozdrawiam Pana Wiśniewskiego 17:42, 27.07.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

AN 15AN 15

11 0

Super wywiad z normalnym człowiekiem. Panie Andrzeju robi pan super robotę dla ludzi. 17:48, 27.07.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

JaJa

9 0

To jest to, co chcę czytać. Normalni ludzie, normalne sprawy, normalne życie. Czekam na kolejne wywiady z tymi, którzy coś naprawdę osiągnęli. Szacun dla pana Andrzeja. 15:22, 28.07.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

mariuszmariusz

1 0

super rozmowa, normalny kolo :)
23:37, 25.07.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%