Zamknij

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wywiad z Beatą Zawadzką z Rycharcic

19:01, 11.03.2021 A.M Aktualizacja: 08:31, 16.03.2021
Skomentuj

 

 

Beata Zawadzka jest mieszkanką wsi Rycharcice (gmina Gozdowo). Od lat wspólnie z mężem zajmuje się hodowlą gęsi, ostatnio też kaczek. Jest przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich. Lubi gotować, prowadzi otwarty dom, gdzie znajdzie się miejsce dla niespodziewanego gościa.

Czy zawsze była pani związana z wsią?

Wywodzę się z Białoskór. Moi rodzice prowadzili gospodarstwo, tata miał też zakład ślusarski. Chowali byki, gęsi, owce, a nawet dziką świnię. Nie przepadałam za nauką. Wmówiłam sobie, że skoro nie chce mi się uczyć, to muszę zostać na gospodarstwie. Kiedy trafił mi się chłopak ze wsi, w dodatku sympatyczny, to długo się nie zastanawiałam. Ponad trzydzieści lat temu wzięliśmy ślub. Przeprowadziłam się do Rycharcic i zaczęliśmy wspólne życie. Wtedy wyglądało ono inaczej niż teraz. Hodowało się wszystkiego po trochu: świnie, krowy, kaczki, kury, konie.

 

Kto wpadł na pomysł hodowli gęsi?

Wywodzę się z regionu, gdzie rolnicy chowali gęsi, namawiałam męża. Razem stwierdziliśmy, że się ,,przestawimy”. Początki były trudne. Tak naprawdę nawet nie mieliśmy gdzie ich chować. Pierwszy rzut gęsi odhodowaliśmy w Białoskórach, w gospodarstwie moich rodziców, wypożyczyli nam szopę. Zaczęliśmy od 2 tysięcy sztuk. Zysk był większy z tych dwóch tysięcy niż teraz przy siedmiu tysiącach. Mieszkałam wtedy z dziećmi u moich rodziców, doglądając gęsi. Mąż dojeżdżał do nas i jednocześnie stawiał budynek w Rycharcicach.

Czy był potrzebny państwu kredyt?

Wzięliśmy duży kredyt. Zaryzykowaliśmy. To były jeszcze te czasy, kiedy opłacało się brać pożyczkę. Kupiliśmy ciągnik. Jak zaczęliśmy się rozwijać, to okazało się nawet, że mamy pięć kredytów do spłaty. Nie inwestowaliśmy w dom. Trzech synów i nas dwoje mieszkało w pokoju w kuchnią. Coś za coś. W końcu pobudowaliśmy dom. Chłopcy byli już nastolatkami, chwilę pomieszkali z nami, a potem poszli do szkół.

 

Czy oprócz gęsi w tamtym czasie nadal hodowali państwo inne zwierzęta?

Z czasem zajęliśmy się tylko hodowlą gęsi. Był wtedy duży rozłam w rodzinie. Teść, który przekazał mężowi gospodarstwo, był zbulwersowany. Twierdził, że nie można hodować tylko gęsi, bo przecież musi być krówka, świnka, konik. Dla świętego spokoju, dopóki teść żył, hodowaliśmy jedną krówkę dla kapki mleka dla kotów. Trzeba było ją codziennie ręcznie doić, bo dojarki do jednej krowy nie opłaca się podłączać. Uważam, że hodowla krów to najbardziej pracowita dyscyplina rolnicza, jaka może być. Zawsze chylę czoło przed hodowcami bydła.

Wracając jednak do gęsi…

Możemy odchować dwa rzuty gęsi w roku. Na więcej nam warunki nie pozwalają. Przy gęsiach przez pierwszy tydzień trzeba dozorować hodowlę przez całą dobę - patrzeć, czy poidła się nie przelewają, temperatura jest odpowiednia, czy się nie skupiają. Gęś jest taka, że jak jest za duszno, za zimno, za ciepło, jak jest zestresowana, to skupia się i jedna drugą dusi. Mamy specyficzną, ekologiczną hodowlę, połączoną z wypasem gęsi na łąkach i tuczem ze zboża z własnych upraw. Gęsi to bardzo mądre stworzenia, które szybko się uczą, poznają właścicieli. Niestety są coraz mniej opłacalne w hodowli. Dlatego też od dwóch lat zaczęliśmy interesować się kaczką pekin i naprzemiennie chowamy ją z gęsiami. Kaczka ma mniejsze wymagania niż gęś, ale za to jest większym brudaskiem.

 

Czy mają państwo następcę, który przejmie gospodarstwo?

Tak. Los zadecydował. Był taki czas, kiedy mąż zaczął mieć duże problemy zdrowotne. Wtedy syn musiał więcej pomagać i zdecydował, że chce zostać na gospodarstwie. Skończył szkołę rolniczą. Obecnie jest młodym rolnikiem. Zamieszkał z żoną i dziećmi obok nas. Niewiele nam brakuje, by przejść na emeryturę i przekazać synowi gospodarstwo. Cieszę się, że tak wiele udało nam się osiągnąć. Nie żałuję decyzji, które podejmowałam. Czuję się spełnioną kobietą i zadowoloną z życia.

 

Sercem państwa domu jest kuchnia. Lubi pani gotować?

Lubię gotować. Mam manię gotowania rodzinnego. Nie umiem przygotować maleńkich porcji, w małych garnuszkach. No i mąż musi teraz wszystko jeść. Na szczęście zawsze ktoś wpadnie. Moja babcia mawiała, że głodnego trzeba nakarmić, bo jak wystarczy dla gościa, to i rodzina głodna nie będzie chodziła. Z racji tego, że mąż jest myśliwym, to na naszym stole króluje dziczyzna, no i oczywiście gęsina. Lubię gotować ,,pod kogoś”. Jak synowe przyjeżdżają, to obowiązkowe są sodziaki (rodzaj placków – przyp. red.), zawsze im ich napiekę, a na każde święta muszą być krokiety z pieczarkami i sałatka jarzynowa.

 

Jest pani też przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich w Rycharcicach. Kiedy znajduje pani na to wszystko czas?

Jest taki wiek, kiedy kobieta potrzebuje wyjść do ludzi, jak się spełniła jako matka, a jeszcze nie została babcią. Tak było w moim przypadku. Mąż znalazł swoją pasję jako myśliwy. Coraz częściej byłam sama w domu. Pozazdrościłam mu i zapisałam się do KGW. To fajna odskocznia, jak się już człowiek napracuje. Ponad dziesięć lat temu wybrano mnie na przewodniczącą. Wiele się przez ten czas zmieniło. Kobiety na wsi stały się bardziej otwarte. Uczymy się od siebie nawzajem, uzupełniamy się. No i mamy wspaniałych strażaków z OSP, z którymi dobrze się rozumiemy. Organizujemy wiele spotkań, często jesteśmy zapraszane na różne festyny, pikniki. Wspieramy wiele akcji charytatywnych. Jeździmy na wycieczki. Przed wybuchem koronawirusa było tego tak dużo, że musiałyśmy dokonywać wyborów. Były chwile, kiedy byłam bardzo zmęczona, marzyłam o przerwie, ale niekoniecznie trzeba było zrobić pandemię...

 

Czy pandemia odbiła się mocno na pani życiu?

Nadal trzeba zrobić obrządek, nadal trzeba pracować. Pandemię odczuwam głównie, jak jadę do kościoła, czy do sklepu. COVID mocno odbił się na działalności naszego Koła. Nie możemy się spotykać w remizie, organizować imprez. Musieliśmy zawiesić naukę języka angielskiego dla osób 50+ i inne kursy. Tego bardzo brakuje. No i rok temu miałyśmy wystąpić w odcinku charytatywnym w Familiadzie. Naszym rywalem miał być zespół Mazowsze. Nie wyszło. Nie znaczy, że zupełnie nic nie robimy. Nagrałyśmy filmik o naszej działalności na konkurs i dzięki temu wygrałyśmy pięć par nowych trzewików do stroju ludowego. Jeśli to tylko jest możliwe, włączamy się do różnych akcji, np. „chryzantemy” itp.

 

Czy mając gospodarstwo, jest czas na podróżowanie?

Do wyjazdów zawsze jestem pierwsza. Należeliśmy do Związku Hodowców Drobiu, który organizował nam raz do roku wycieczki. Dzięki temu, że syn zostawał na gospodarstwie, my poznaliśmy kawałek świata. Byliśmy m.in. w Turcji, Grecji, Hiszpanii. Z KGW też wiele jeżdżę.

 

Jakie są pani marzenia?

Zdrowie dla wszystkich - kiedy ono jest, to wszystkie marzenia się spełniają. Chciałabym, żeby kolejny syn dał nam wnuki. Dotychczas doczekaliśmy się już czwórki wspaniałych, najukochańszych wnucząt. Dziękuję losowi za wszystkie cudowne osoby, które spotkałam na swojej drodze.

Nie chciałabym, żeby świat się zmieniał, to ludzie mają być lepsi. Jak ludzie są dobrzy, to i lepiej się żyje. Jestem osobą głęboko wierzącą. Myślę, że tak łatwiej się żyje, gdy są jasno wytyczone zasady i granice. Łatwiej jest przebaczać.

Cieszę się, że mogę pomagać innym. Nie umiem odmawiać, ale wychodzę z założenia, że jeśli czynisz dobrze, to i czujesz się dobrze.

 

Dziękuję za rozmowę

 

(A.M)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

MonicaMonica

0 0

Zawsze wiedziałam ze mam bardzo mądra i zaradna Matkę chrzestna ? 12:43, 13.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

DariaDaria

0 0

Fajna, spełniona kobieta! 15:48, 15.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%