Zamknij

Od modystki do właścicielki zajazdu

14:24, 09.03.2019 A.M Aktualizacja: 19:30, 11.03.2019
Skomentuj

Zapraszamy do lektury EkstraWywiadu z cyklu Kobiety Powiatu Sierpeckiego, tworzonego co roku z okazji Dnia Kobiet

 

Izabela Babecka od wielu lat wspólnie z mężem prowadzi zajazd Kasztelan w Białasach. Razem go budowali i razem w nim pracują. Często panią Izę można zobaczyć obsługującą gości, gdy słucha uwag i pochwał. Nie boi się żadnej pracy.

 

Jest pani sierpczanką…

A nie, urodziłam się w Kuskach, gmina Rościszewo. Przez wiele lat mieszkałam w Sierpcu. Jako dziecko chodziłam tam do szkoły. Najpierw do Jedynki. Było jednak za duże zatłoczenie i wszystkie klasy „b” zostały przeniesione do Dwójki. Jeszcze starego budynku. To były fantastyczne lata. Później poszłam do technikum rolniczego do Studzieńca. Po maturze dojeżdżałam do Płocka, do pani Gąsiorowskiej, aby zostać modystką, czyli kimś, kto zajmuje się robieniem kapeluszy, stroików ślubnych.

 

Modystką? Skąd ten pomysł? Bardzo dużo dzieli technika rolnika i modystkę...

Moi rodzice mieli dużą fermę lisów i norek. Tata wymarzył sobie, że będę szyła czapki i kapelusze z futer dla pięknych dam. Nic mi nie szkodziło spróbować. Przez trzy lata jeździłam do Płocka. Najpierw zostałam czeladnikiem. Na egzamin mistrzowski, który zdawałam w Płońsku, przygotowałam kapelusz z flauszu, z bardzo dużym rondem. Było to trudne do wykonania. Wymagało dużej precyzji i umiejętności. Jako uczennica, miałam problemy ze stebnowaniem, ale doszłam do perfekcji i egzamin mistrzowski zdałam.

 

Pracowała pani w zawodzie?

Absolutnie nie. Ojciec kupił mi nawet specjalną maszynę do stebnowania kapeluszy. Ale potem poznałam mojego Mieczysława, zakręcił mi w głowie i po dziewięciu miesiącach znajomości pobraliśmy się. Najpierw mieszkaliśmy w Borkowie Kościelnym, potem wybudowaliśmy dom w Sierpcu. Zaczęły się czasy przemian. Mąż pracował wtedy w szwalni Kasztelan, a później w gospodarczym budynku przy naszym domu - prowadził sam szwalnię. Rynek jednak szybko się nasycił ubraniami i trzeba było się szybko przebranżowić. No to otworzyliśmy sklep mięsno-wędliniarski.

 

Czyli kolejna nowa branża...

Takie były czasy. Chwytało się tego, co mogło dać utrzymanie rodzinie. Mieliśmy już wtedy dwójkę dzieci. Chyba jako pierwsi w Sierpcu wprowadziliśmy sprzedaż kaczek, indyków. To nam dobrze schodziło. Z czasem zaczęło jednak w Sierpcu powstawać coraz więcej sklepów wędliniarskich.

 

I wtedy przyszedł czas na gastronomię?

To był czysty przypadek. Mieliśmy odłożonych trochę pieniędzy i postanowiliśmy kupić działkę rekreacyjną nad jeziorem. Usłyszeliśmy, że ktoś chce sprzedaż nieruchomość w Urszulewie. Nie spodobała nam się. Wracając jednak do Sierpca, zobaczyliśmy po drodze tabliczkę z napisem „ziemia i posesja na sprzedaż”. Spodobał nam się teren, piękny, pod lasem, przy drodze. No i kupiliśmy.

 

Od razu zrodził się pomysł na pobudowanie zajazdu?

Na początku chcieliśmy mały barek otworzyć. Trzeba było zrobić projekt. Kiedyś na wszystko trzeba było je robić. Projektant nam go sporządził, spojrzeliśmy i takie jakieś to maluteńkie wyszło. No to powiększamy. Powstał kolejny projekt i znów nam się wydawało, że to za małe. Wtedy był przepis, który określał liczbę metrów, jaki ma mieć bar, w którym można podawać wszystko na naczyniach jednorazowych. Ale pomyśleliśmy, że nie wszyscy lubią jeść z papieru czy plastiku, trzeba byłoby jakiś zmywak większy postawić, a jeśli zmywak, to może jakieś większe zaplecze kuchenne. Powoli, powoli i wyszedł nam duży projekt. Później przyszła budowa i w kwietniu 2000 roku otworzyliśmy Zajazd „Kasztelan”.

 

W tym dużym projekcie znalazło się już miejsce na salę weselną?

Z salą to była nawet zabawna historia. Któregoś dnia przyjechał do nas mężczyzna i bardzo zasmakowało mu nasze danie. Powiedział: chcę zrobić u pani wesele na dwieście osób. Odpowiedziałam, że nie ma takiej możliwości, nie mamy takiej sali. Nie chciał słuchać. Dał zadatek i nie obchodziło go, jak mamy to zrobić. Dobudowaliśmy salę na cito. Wesele się odbyło i wszyscy byli zadowoleni. Staramy się wprowadzać coraz to nowe rzeczy. Już teraz zapraszam na kwiecień, na dzień otwarty dla par młodych. W walentynki gościło u nas sporo par, pomyśleliśmy o odpowiedniej oprawie, wystroju, muzyce. Goście byli zadowoleni. Jedna z pań, którą mąż zabrał na walentynki, zaprosiła męża na jego urodziny do nas.

 

Jak wygląda pani dzień?

Rozpoczynam go zwykle o ósmej. Przychodzę do pracy, wydaję dyspozycje. Później jadę do Sierpca, robię zaopatrzenie, załatwiam formalności służbowe, A po powrocie idę do kuchni pomagać paniom kucharkom, jak potrzeba, szczególnie podczas weekendów podaję gościom. Mam styczność z klientami, lubię to. Dzień się kończy różnie, o dwudziestej drugiej, o trzeciej nad ranem, o szóstej rano. Więcej czasu dla rodziny mamy w zimie. Wtedy nie mamy dużych wesel.

Kocham swoją pracę. Jakbym nie pracowała, czułabym się niedowartościowana. Mnie praca dowartościowuje. Lubię pracować.

 

Czy poza pracą znajduje pani czas na inne rzeczy?

Uwielbiam zwiedzać Polskę. Nasz kraj jest naprawdę piękny. Wyjeżdżamy zawsze w lipcu. Z pracownicami i koleżankami jeździmy w inny rejon. W tym roku planujemy pojechać do Szklarskiej Poręby. No i mam wnuczęta – chłopca i dziewczynkę. Są rozkoszne, kochane.

 

Co jest pani największym marzeniem?

Żeby moje dzieci były szczęśliwe, by żyły w miłości i szacunku do siebie. To moje największe marzenie i mojego męża.

Dziękuję za rozmowę

(A.M)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%