Kinga Lasek wychowała się w Sierpcu. Obecnie jest doktorantką w Instytucie Technologii w Kitami w Japonii. Na święta Bożego Narodzenia przyjechała do rodzinnego miasta. Opowiedziała o swoich przeżyciach w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Proszę opowiedzieć o swoich korzeniach. Skąd wzięła się pani fascynacja Japonią?
Jestem związana z Sierpcem. Tu nadal mieszka moja rodzina. Najpierw uczyłam się w Szkole Podstawowej nr 3, później w Miejskim Gimnazjum. Jestem też absolwentką naszego ogólniaka. Moja fascynacja Japonią zaczęła się oczywiście od japońskiej animacji, od komiksów, a powoli przerodziła się w zainteresowanie literaturą i innymi zagadnieniami kulturoznawczymi. Już w gimnazjum dowiedziałam się, że jest taki kierunek studiów jak japonistyka i uznałam, że fajnie byłoby go skończyć. Wtedy jakoś nikt nie brał tego na poważnie.
A jednak uparła się pani...
Myśl o studiowaniu japonistyki towarzyszyła mi przez cały czas. Na maturze zdawałam głównie języki: polski, niemiecki i angielski. Dokumenty składałam też na lingwistykę, tak na wszelki wypadek. Kiedy otrzymałam informację, że dostałam się na japonistykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, wybór był oczywisty. Zaczynało ze mną 40 osób, ale licencjat ukończyło tylko 16 – tak mi się wydaje. Na magisterce było nas jeszcze mniej.
Język japoński jest odmienny od języków słowiańskich i tych znanych nam z kultury europejskiej. Czy trudno jest się go nauczyć?
Tak, jest odmienny. Zawsze powtarzam, że nauka języka to nie kwestia tego, czy jest trudny, czy łatwy – to bardziej kwestia czasu i zaangażowania. Poznanie nowego języka przypomina trochę opiekę nad małym dzieckiem, które potrzebuje uwagi i troski. Język japoński, ze względu na swój obcy dla nas system pisma, wymaga jeszcze większej pielęgnacji i stałego kontaktu.
A jakie było pani pierwsze zaskoczenie przy zetknięciu się z tym językiem?
Byłam trochę samoukiem, więc brzmienie języka nie było dla mnie obce. Zaskoczyło mnie jednak to, jak bardzo japoński jest różnorodny pod względem formalności wypowiedzi. Japończycy przywiązują do tego ogromną wagę, dlatego trzeba wiedzieć, jak zwracać się do różnych osób w hierarchii. To jest zupełnie inne od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Oba te obszary – język formalny i nieformalny – koegzystują, a my musimy dostosować się do kontekstu. Inaczej powiemy coś szefowi czy dyrektorowi, a inaczej koleżance lub koledze.
Jak to się stało, że zamieszkała pani w Japonii?
Moja pierwsza wizyta w Japonii odbyła się na przełomie 2018 i 2019 roku – pojechałam tam na staż. Bardzo mi się podobało. Kiedy zrobiłam magisterkę, uznałam, że fajnie byłoby zrobić coś więcej i rozpocząć doktorat. Miałam też trochę szczęścia do ludzi – do osób, które poznałam wcześniej w Japonii. Tak się złożyło, że akurat profesor szukał doktorantów i zapytał, czy byłabym zainteresowana. Było z tym sporo formalności, ale udało się.
Dostałam stypendium MEXT, które jest odpowiednikiem naszego Ministerstwa Nauki i Kultury. Na początku przez pół roku pracowałam jako badaczka – był to okres przejściowy, podczas którego mogłam się dokształcić w różnych obszarach, nie tylko językowych, ale także związanych z kulturą japońską. Od kwietnia 2024 roku oficjalnie rozpoczęłam studia doktoranckie na Kitami Institute of Technology, czyli w Instytucie Technologii w Kitami.
Czego dotyczą pani badania?
Bardzo zależało mi, żeby kontynuować przygodę z językiem i kulturą japońską, a jednocześnie połączyć to z charakterem uczelni, czyli Instytutem Technologii, który jest trochę jak nasza Politechnika. Zajmuję się dziedziną zwaną przetwarzaniem języka naturalnego – to obszar na pograniczu sztucznej inteligencji, języka i lingwistyki. Postanowiłam skupić się na japońskich dialektach, co sprawia mi ogromną frajdę. Dzięki temu mogę wykorzystywać wiedzę, którą już mam, a jednocześnie odkrywać coś zupełnie nowego. Dokształcam się również w obszarach dla mnie nowych, takich jak sztuczna inteligencja, informatyka czy programowanie.
Gdzie pani mieszka?
W Kitami, mieście w północnej części Japonii, na wyspie Hokkaido. Jest wielkości Płocka. Niedaleko znajduje się Sapporo, które Polacy kojarzą ze skoków narciarskich. Sama byłam tam w 2019 roku na zawodach, podczas których Kamil Stoch wywalczył drugie miejsce.
Mieszkam w małym mieszkaniu, które ma około 30 metrów kwadratowych.
Czy, jak na japońskie warunki, to duże mieszkanie?
Jeśli chodzi o aglomeracje miejskie, takie jak Tokio, to faktycznie uchodziłoby za duże. Ale na szczęście mieszkam w Kitami, gdzie standard mieszkań jest zupełnie inny. To trochę inna Japonia niż ta znana z przekazów medialnych. Zawsze polecam ludziom, żeby zobaczyć coś poza turystycznym szlakiem.
Jak wygląda pani przeciętny dzień?
To zależy, czy idę na uczelnię, czy do pracy. Dorabiam, ucząc dzieci języka angielskiego. To bardzo fajne zajęcie, bo mogę rozmawiać z dziećmi po japońsku, ucząc ich jednocześnie angielskiego. Czasami w ciągu dnia operuję trzema językami jednocześnie!
Większość czasu spędzam na uczelni. Mam zasadę, że nie uczę się w domu – pracuję w laboratorium, gdzie każdy z nas może przebywać, prowadzić badania, odpoczywać czy napić się kawy. Spotykamy się tam również cyklicznie z promotorem, by opowiedzieć, co zrobiliśmy w danym tygodniu, albo umawiamy się z nim na indywidualne spotkania.
Na studiach doktoranckich zajęć jest stosunkowo niewiele, co pozwala mi dostosować ich częstotliwość i harmonogram do moich potrzeb. Na przykład ostatni kwartał, czyli mikrosemestr, zaplanowałam tak, że nie miałam żadnych zajęć, kiedy wiedziałam, że będę wracała do Polski albo spodziewałam się gości w Japonii.
Duży nacisk kładzie się tu na badania, pisanie tekstów naukowych i udział w konferencjach – to są główne priorytety.
Uczelnia jest bardzo przychylna studentom z zagranicy. Organizują dla nas specjalne wydarzenia, które pomagają lepiej poznać kulturę japońską, co jest naprawdę świetne.
Czy jadąc do Japonii, miała pani już jakieś wyobrażenie o tym kraju?
Generalnie tak, chociaż zdobyłam już trochę nowych doświadczeń. Kiedy byłam na dziewięciomiesięcznym stażu w ramach praktyk studenckich, uczelnia zapewniała nam wsparcie. Byliśmy wtedy traktowani trochę jak dzieci, którymi ktoś się musi zająć.
Zapewniono nam akademik i inne udogodnienia. Teraz jednak większość spraw związanych z mieszkaniem musiałam załatwiać sama. Uczelnia oferuje pewną pomoc, ale jest ona bardzo ograniczona. Mam o wiele łatwiej niż studenci, którzy przyjechali i znają jedynie podstawy języka japońskiego lub nie znają go wcale.
Czy dużo Polaków mieszka w Japonii?
Tak, w Japonii mieszka całkiem sporo Polaków. Są tu również polscy profesorowie, a w Tokio działa polonistyka. Oprócz tego, przyjeżdża coraz więcej studentów na wymiany akademickie.
W ostatnich latach Japonia stała się bardzo popularnym kierunkiem turystycznym, co doprowadziło do prawdziwego boomu. Typowo turystyczne miejsca kwitną, ale jednocześnie bywają zatłoczone, co może być przytłaczające. W listopadzie miałam okazję spotkać w Kioto parę Polaków, którzy byli tu jako turyści.
Jakie skojarzenia z Polską mają Japończycy?
Pierwszym skojarzeniem Japończyków z Polską jest zawsze Fryderyk Chopin. Niektórzy wiedzą również, że Mikołaj Kopernik pochodził z Polski. Coraz bardziej rozpoznawalny jest także Robert Lewandowski.
A próbowała pani uczyć kogoś języka polskiego?
Uczę Japończyków prostych słów, takich jak „dzień dobry” czy „dziękuję”. Uczelnia, na której obecnie pracuję, współpracuje z dwiema polskimi uczelniami – jedną w Poznaniu i drugą w Krakowie. Często spotykam japońskich studentów, którzy wracają z Polski. Choć większość z nich komunikuje się głównie po angielsku, znają podstawy języka polskiego.
Czasami na korytarzu mijam Japonkę, która z uśmiechem mówi do mnie „dzień dobry” w bardzo miękki, specyficzny sposób. Lubię jej akcent.
Czy przyzwyczaiła się pani już do japońskiego jedzenia?
Uwielbiam sushi, zwłaszcza na Hokkaido – wyspie, na której mieszkam. To właśnie tutaj są najświeższe ryby. Nawet goście z mojej rodziny czy przyjaciele, którzy do tej pory nie byli przekonani do sushi, musieli przyznać, że smakuje wyśmienicie. Świeża ryba naprawdę robi różnicę – rozpływa się w ustach.
Od czasu do czasu przygotowuję sobie polskie jedzenie. Kiedyś zrobiłam placki ziemniaczane i poczęstowałam nimi znajomą Japonkę. Zrobiły furorę.
Polacy przede wszystkim chwalą się pierogami, nie słyszałam jeszcze, żeby i plackami ziemniaczanymi...
Prawda? Japończycy znają pierogi. Gorzej, jak im się mówi, że można je też zjeść z owocami, na słodko. To jest coś dla nich nie do końca wyobrażalnego. Podobnie makaron z truskawkami jest dla nich czymś zupełnie abstrakcyjnym.
A za jakimi potrawami pani tęskni?
Tęsknię za prostymi, polskimi daniami. Ostatnio marzyła mi się ogórkowa, a wcześniej krupnik. Brakuje mi też polskiego pieczywa. Wprawdzie w Japonii są piekarnie i czasami można trafić na całkiem smaczne pieczywo, ale w większości Japończycy kojarzą chleb z białym, amerykańskim bochenkiem i to można kupić w sklepach. Żeby znaleźć coś, co przypomina polski chleb, trzeba poszukać profesjonalnej piekarni – czasem pozwalam sobie na taki zakup.
W sklepach można natomiast znaleźć produkty polskich firm, takie jak jeżyki czy czekoladki. Ciekawostką jest to, że mimo iż Wedel należy do koncernu japońsko-koreańskiego, nie udało mi się trafić na jego produkty w Japonii.
O Japonii mówi się „Kraj Kwitnącej Wiśni”. Czy faktycznie zasłużenie?
Japończycy są bardzo przywiązani do zmieniających się pór roku. Na wiosnę szczególnie się czeka, zwłaszcza na mojej wyspie, gdzie przez długi czas jest zimno i leży śnieg. Kwiaty wiśni są symbolem wiosny, dlatego Japończycy chętnie odwiedzają ogrody kwitnących drzew i robią zdjęcia.
Sakura, czyli kwiat wiśni, jest obecna w sztuce i literaturze. Te delikatne płatki często symbolizują przemijanie życia i piękna.
A jaki jest stosunek do kobiet?
Osobiście nie odczuwam dużych różnic w traktowaniu kobiet, choć muszę przyznać, że jestem osobą dość bezpośrednią, co często zaskakuje i peszy Japończyków. W Japonii wiele rzeczy mówi się w sposób zawoalowany, a ja mówię wprost i dodatkowo w ich języku, co początkowo bywa dla nich szokiem. Z czasem jednak ci, którzy współpracują ze mną w laboratorium, przyzwyczajają się do tego stylu. Wydaje mi się, że uczymy się od siebie nawzajem. Jednym ze skutków wzrastającej aktywności zawodowej kobiet w Japonii jest spadek liczby urodzeń. Kobiety obawiają się, że po urodzeniu dzieci i zawarciu małżeństwa utracą swoją niezależność. Społeczeństwo japońskie szybko się starzeje, co staje się poważnym wyzwaniem dla kraju.
Właśnie obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia. Czy w Japonii są one znane?
Boże Narodzenie w Japonii ma przede wszystkim bardzo komercyjny charakter. Japończycy uwielbiają świąteczne iluminacje i dekoracje. Podobnie jak w Polsce, miasta są przystrajane, a czasem organizuje się specjalne ogrody świateł. W tym czasie można usłyszeć także piosenki świąteczne.
Boże Narodzenie nie ma jednak dla Japończyków wymiaru religijnego. Znacznie większe znaczenie rodzinne ma dla nich sylwester i Nowy Rok, który w Japonii jest czasem oczyszczenia. Ta tradycja wywodzi się z buddyzmu.
Japonia słynie z trzęsień ziemi. Czy miała pani okazję go doświadczyć?
Mam to szczęście, że na północnej wyspie, gdzie mieszkam, trzęsienia zdarzają się rzadko, co bardzo mnie cieszy. Myślę, że moja rodzina w Polsce także jest dzięki temu spokojniejsza. Przeżyłam trzęsienie ziemi, przypominało to trochę scenę z filmu. Siedziałyśmy z koleżankami, gdy nagle wszystkie telefony wydały alarmujące dźwięki. Dosłownie kilka sekund później budynek zaczął się lekko bujać. To nie było duże trzęsienie – nic nie spadało – ale było odczuwalne. Znajomy z Polski, który mieszka w Sapporo na jedenastym piętrze, mówił, że na wyższych piętrach takie wstrząsy są znacznie bardziej zauważalne.
Czy chciałaby pani zostać na stałe w Japonii?
To pytanie słyszę bardzo często i szczerze mówiąc, nie mam na nie jednoznacznej odpowiedzi. Nie miałabym nic przeciwko temu, aby zostać, ale równie dobrze mogłabym wrócić do Polski. Nigdzie nie jest idealnie – w Japonii jest wiele rzeczy, które mi się podobają, ale są też takie, które mnie zniechęcają. Jednym z trudniejszych aspektów jest japońska etyka pracy, która dla wielu osób jest powodem, by nie wiązać życia z tym krajem.
Kończąc doktorat, będę musiała podjąć decyzję, co dalej – gdzie pracować i w jakiej roli. Nie ukrywam, że ponieważ na północy jestem już po raz drugi, to chętnie przeniosłabym się na południe. Na razie jednak nie planuję tego zbyt intensywnie, ale już teraz wiem, że moje serce będzie zawsze trochę w Polsce, a trochę w Japonii.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Matuszewska
Góra Fudżi, fot. arch. prywatne
Widok na Sapporo ze skoczni narciarskiej Ōkurayama, fot. arch. prywatne
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz