Wiecie, co jest gorsze od gotowania? Gotowanie pod nadzorem Pana i Władcy. Na święta miał gotować on. Wszystko było uzgodnione, dopięte na ostatni guzik, zakupy według listy zrobione. Wiem, że według listy, bo chodziłam po takim wielgachnym sklepie z kartką i kupowałam te wszystkie mąki, kapusty, maki i temu podobne.
Niestety, pech, wczoraj Pan i Władca zwichnął nogę. Lekarz zabronił mu jej przeciążać. Wszystkie produkty pojechały do mamy, która oczywiście nie widziała żadnego problemu w tym, żeby wspomóc ukochanego PiW swojej córki. Jednak nie całkowicie wszystkie. PiW nie miałby sumienia obarczać aż tak swojego bóstwa. Zatem wpadł na genialny pomysł, że ciasta upiekę ja, pod jego światłym przewodnictwem. Protesty zostały odrzucone i oto stanęłam ubrana w kuchenny fartuszek na środku świata PiW.
- Ładnie ci w zielonym – stwierdził słodziutkim głosem PiW.
- Zimno mi w zielonym, może odłożymy tę lekcję i zajmiemy się czymś zdecydowanie przyjemniejszym – próbowałam kusić.
- Ależ to będzie bardzo przyjemne. Wybrałem najłatwiejsze przepisy, jakie mogły być. Poradzisz sobie.
- Taaaa. Na pewno sobie poradzę. Pójdę do cukierni i kupię, co mają. Nikt się nie pozna.
- Ja się poznam. Koniec dyskusji. Bierz się za babkę.
- Za dziadka to jeszcze bym zrozumiała, ale za babkę… - pomarzyłam sobie i z niechęcią sięgałam po przepis na babkę z brzoskwiniami.
- Składniki: 225 g masła lub margaryny o temperaturze pokojowej, 400 g cukru, 4 jajka, 1 łyżeczka aromatu waniliowego, 400 g mąki pszennej, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 4 połówki brzoskwiń. W dużej misce utrzeć masło z cukrem, by masa była lekka i puszysta. Dodać jaja, po jednym na raz, dobrze mieszając po każdym dodaniu, a następnie dodać wanilię. Odłożyć 1/4 szklanki mąki na później, a pozostałą część mąki przesiać, dodając proszek do pieczenia. Stopniowo dodawać do utartej masy. Odłożoną mąką pokryć drobno pokrojone brzoskwinie, a następnie dodać je do ciasta i delikatnie wymieszać. Nagrzać piekarnik do temperatury 165°C. Wysmarować masłem i posypać kaszą manną formę do babki z kominkiem o średnicy 25 cm. Wyłożyć równomiernie do przygotowanej formy. Piec w nagrzanym piekarniku przez 60 do 70 minut - przeczytałam na głos. - Rozumiesz coś z tego? - zapytałam Pana i Władcę.
- Pewnie, to prosty przepis od Agnieszki.
- Prosty, prosty. Jak równanie z czterema niewiadomymi albo pięcioma.
- Przecież mówię, że prosty.
Zapomniałam, że PiW kochał matematykę, chyba nawet jeszcze bardziej niż gotowanie. Westchnęłam tylko ciężko.
- W dużej misce utrzeć masło z cukrem, by masa była lekka i puszysta – przeczytałam po raz kolejny i ruszyłam w stronę drzwi.
- A ty gdzie? – zapytał zdziwiony PiW
- Do łazienki. Tam przecież stoi jedyna duża miska w naszym domu.
PiW zrobił się czerwony. Myślałam nawet, że mu się coś stało. Ale nie, on zwyczajnie zaczął się śmiać. Uderzał nawet rękoma po udach.
- Co w tym śmiesznego?
- Ta miska służy do prania, a nie do mieszania składników na ciasto – spokojnym już tonem tłumaczył PiW – nam wystarczy ta, co jest pod mikserem.
- To po co porządnego człowieka w błąd wprowadzają. I to ma być przyjaciółka – mruczałam cicho pod nosem - Masło lub margarynę. Sama się nie mogła zdecydować. Co mam zatem wziąć?
- Masło roślinne, takie w kubeczku.
- W przepisie nie ma takiego. Wyraźnie napisane masło lub margaryna.
- Chcesz dyskutować?
Przez chwilę zapadła cisza. No nie, na dyskusję o wyższości masła roślinnego nad masłem lub margaryną nie miałam ochoty. Sięgnęłam po pudełko.
- Ile to jest 225 gram?
- Całość ma 250 – stwierdził autorytatywnie PiW.
No tak, nie mogło być inaczej. Nie mogłam normalnie wrzucić wszystkiego. Musiało być za dużo 25 g. Ile to może być 25 g masła roślinnego. Za nic nie zapytam, bo usłyszę wykład o logarytmach, potęgowaniu albo sinusioidalnej fali. Zastawię trochę i już. W końcu wrzuciłam do miski (tej pod mikserem) masło roślinne.
- 400 g cukru – czytałam dalej na głos.
- Możesz dać mniej, będzie mniej kaloryczne.
- Mniej czyli ile?
- 300 wystarczy w zupełności.
- Wrrr.
- Kochanie ty moje – powiedział z własnej nieprzymuszonej woli. - Duża szklanka to 250 gram, taka ta z uchwytem – 200.
- Skąd to wiesz?
- Kiedyś zmierzyłem. Możesz mi zaufać.
- Ufać, mężczyźnie? Myślisz, że to możliwe? – zapytałam z całą powagą w głosie.
- Myślę, że tak - odpowiedział równie poważnie.
- Skoro tak twierdzisz, ale na twoją odpowiedzialność. Jak się nie uda, to wszyscy będą wiedzieli, że to przez ciebie.
- Biorę całą odpowiedzialność na siebie. Zdecydowanie.
Wsypałam zatem do tej dużej miski jedną i pół szklanki z uchwytem cukru. Wiecie, że nie trzeba było wcale wyjmować dwóch szklanek. Wystarczyło po napełnieniu jednej przesypać zawartość do miski i później znów ją napełnić. Sama na to wpadłam. I kiedy poinformowałam o genialnym odkryciu PiW, znów się zakrztusił.
- Cudowną kucharką się robisz – stwierdził i zaczął kasłać – masz niewątpliwy talent.
Włączyłam mikser, chodził ciut ciężko, ale chodził.
- Dodać jaja, po jednym na raz, dobrze mieszając po każdym dodaniu. Głupota. Co za różnica po jednym, czy po kilka. Dlaczego to jajko jest takie brudne?
- Bo zniosła je kura – odkrył Amerykę mój PiW.
- To nie mogli go umyć?
- Nie mogli. Jajka się myje tuż przed użyciem.
- Dlaczego?
PiW westchnął ciężko.
- Tak bardzo cię boli? Może się połóż?
- Nie, nie boli aż tak. Jajka po umyciu są mniej trwałe. Dlatego też myje się je przed użyciem.
- Aha. A ja myślałam, że ci się nie chciało. Mam je ugotować?
Teraz się nawet nie krztusił. Śmiał się głośno.
- Nie, umyj i wbijaj po jednym. Nie dyskutuj już. Po prostu wbijaj.
Kazał Pan to wbijałam, całe cztery. Wiecie, na czym polega takie wbijanie? Ja się dowiedziałam. Wystarczy uderzyć z pewną siłą kinetyczną, a może to była grawitacyjna…, w każdym razie bierze się takie umyte jajko w dłoń, uderza o brzeg metalowej miski do miksera. Z tym, że trzeba robić to niezbyt mocno, bo później przyjdzie wydłubywać skorupki, ale tego akurat PiW nie widział, bo wyszedł do łazienki. Ja natomiast mu o tym nie opowiadałam. Wracając jednak do sprawy, kiedy się zrobi rysa na skorupce, należy po prostu je przełamać i wlać zawartość do reszty składników. Lekko się przełamuje, jak ma tę rysę. Najważniejsze w tym wszystkim jest znaleźć odpowiednią siłę przyłożenia. Nie za mocno i nie za lekko.
- Dodać wanilię - czytałam dalej – mamy w domu aromat z wanilii?
- Mamy cukier waniliowy.
- To wiem, w tym małym słoiczku po konfiturach, ale to jednak nie jest wanilia.
- Jest. Weź i dodaj dwie łyżki.
- Ale tu jakieś farafuty latają. To się chyba popsuło. Takie kawałki brązowego drzewa, skąd one u licha tu się wzięły. Trzeba wyrzucić.
- Mała, spokój. Nic nie będziesz wyrzucać Te fararfuty, jak to nazywasz, to właśnie wanilia. Tak się robi cukier waniliowy. Zasypuje się laski wanilii zwykłym cukrem, zakręca słoik i czeka. Czujesz jak pachnie?
Faktycznie miał racje. Ładnie pachniało. Może zatem się jednak nie popsuło. Dwie łyżki powędrowały do miski. Znaczy się łyżki zostały. Tylko cukier, który był na łyżkach.
- Odłożyć 1/4 szklanki mąki na później, a pozostałą część mąki przesiać, dodając proszek do pieczenia. Dziwne jakieś. Odłożyć. Ale co mi tam. Przesiać to przesiać.
- Muszę się ubrać – stwierdziłam
- Po co?
- Napisali przecież przesiać. Pójdę pożyczyć sitko od sąsiadów. Widziałam jak Piotrusiowi taki zestaw do zabawy w piasku kupili. Wiaderko i sitko.
PiW znów zrobił się czerwony. Znów zaczął się krztusić i w końcu wybuchnął śmiechem. Za brzuch się trzymał i rechotał na cały głos. W końcu się opanował.
- Sitko mamy w szafce. Tam, gdzie jest mąka.
- Nie mamy. Tam jest tylko jakiś maleńki garnuszek.
- Sprawdź.
Wyjęłam garnuszek. Miał rączkę i na dnie był jakiś wiatraczek i żelazna siateczka.
- Wyłącz mikser. Podnieś go. I wsyp mąkę do sitka, dwie i pół szklanki, a później ściśnij rączkę.
Robiłam co mi kazał. Fajna zabawka takie sitko.
- Ale tu napisali, żeby ¼ odłożyć. A ty każesz 2,5 szklanki.
- Mąka ma inną pojemność. Wsypuj.
Po wsypaniu mąki przyszedł czas na proszek do pieczenia. Znów mogłam się pobawić sitkiem. Cudeńko.
Po chwili mikser zmiksował wszystko na piękną, żółtą masę.
- Wyjmij durszlak.
- Po co?
- Odcedzisz brzoskwinie z soku.
- Pewny jesteś, że do tego służy durszlak?
- Tak kobieto, pewny.
Wylałam te brzoskwinie do durszlaka. Trzeba pamiętać, aby podstawić jakiś coś pod spód, bo przecieka.
- A teraz pokrój drobniutko.
Wzięłam jedną połówkę i kroiłam według wskazań. Kiedy odwróciłam się, aby sięgnąć po kolejną, PiW wyciągnął rękę. I wtedy to się stało. Uderzyłam go po łapie. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem i w końcu znów zaczął się śmiać.
- A mówiłaś, że nigdy nie będziesz w stanie nikogo uderzyć. A tu masz. Jednak lekcja gotowania i mamy przekroczoną nieprzekraczalną granicę. Ciekawe, co będzie przy serniku. Zwiążesz mnie i zakneblujesz?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W milczeniu kroiłam kolejne trzy połówki. Nawet się nie zapytałam, czemu mam posypać je mąką zanim wrzucę do masy ciastowej. I z grobową miną wrzuciłam je do misy. A później jeszcze zamieszałam.
- A teraz włącz piekarnik. Gazowy mamy. Trzeba zapałką. Tylko się nie poparz, na litość aniołów.
Nawet specjalnie się nie poparzyłam, tylko tak troszeczkę. I udało mi się już za trzecim podejściem podpalić. To dość skomplikowany mechanizm. Trzeba przytrzymać pokrętło, podpalić i jeszcze trochę potrzymać. Aha, jak się człowiek sparzy, to zima woda jest najlepsza.
- A teraz wysmaruj formę na babkę.
Ból mu się rzucił na mózg i oszalał. Wysmarować? Znaczy się pobrudzić. Błotem? A nie, przecież mamy Wielkanoc, znaczy się tymi no, farbami do jaj. Dumna z siebie sięgnęłam po barwniki.
- Co chcesz z nimi zrobić – zapytał słodziutkim głosem PiW.
- Jak co, przecież sam kazałeś wysmarować formę do babki.
Spadł z krzesła. Dosłownie, spadł. Ale pretensje powinien mieć do siebie. Kazał? Kazał. Okazało się, że formę smaruje się masłem, tym, co zostało z tych 250 gram, a później posypuje kaszą manną. Podobno można też mąką albo bułką tartą, ale mój PiW preferuje kaszę, taką sypką, co się ją dzieciom gotuje. A to wszystko po to, aby się później oderwało od blachy ładnie. No i koniecznie trzeba pamiętać, żeby wlać masę do tej formy. Bo znów może się okazać, że komuś się duszno zrobi i w ogóle....
Piecze się samo. Rośnie nawet. A jak się upiecze, to od brzegów odstanie samo i też z własnej woli. Jakieś takie spolegliwe to ciasto.
M.
1 0
Dzieki za rade z tym sitkiem. Pozyczylem od wnuka. Babka wyszla a pierwszy raz w zyciu pieklem. Moja babka zachwycona.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu ekstrasierpc.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz