„Wieziemy tu kogucika, dajcie jajek do koszyka! Dajcie, aby choć ze cztery, a do tego ze dwa sery dla kogucika! Kukuryku!” — śpiewali jeszcze nie tak dawno na mazowieckiej wsi chłopcy w wielkanocny poniedziałek.
Głośno i gwarno zrobiło się w drugi dzień Świąt Wielkanocnych w sierpeckim skansenie. Zgodnie z ludową tradycją przyszedł czas na sąsiedzkie odwiedziny, wspólne zabawy i polewanie się wodą. Piękny słoneczny dzień sprawił, że turystów nie brakowało. Przyjeżdżali z różnych zakątków Polski i świata.
— Czas pokazać wnukom, jak kiedyś u nas świętowano. Jeżdżą po całym świecie, a tych naszych, polskich zwyczajów nie znają, a przecież my sroce spod ogona nie wypadliśmy — stwierdził jeden z odwiedzających.
Chodzenie po wykupie
Jajko, kiełbasa, kawałek ciasta, drobne pieniądze to podarunki, które otrzymywali chłopcy chodzący w poniedziałkowy poranek po tzw. wykupie. Czasem ustawiali na małym wózeczku kogutka zrobionego z dyni, ciasta lub drewna i wędrowali z nim po wsi, śpiewając piosenki i składając życzenia. Dziewczynki też miały swoje tradycje. Na początku XX wieku chodziły z gaikiem, czyli z zieloną gałązką sosnową lub świerkową, przyozdobioną w kwiaty z bibuły i jajka. One również składały życzenia i dostawały dary.
— To jak my teraz, tylko że zamiast na Wielkanoc, to chodzimy na Halloween — z pewnym zdziwieniem stwierdził ośmiolatek.
Odkrywanie starych zwyczajów przyniosło wiele frajdy nie tylko najmłodszym. Ojcowie z zacięciem rywalizowali z synami w chodzeniu na szczudłach, a mamy z córkami w toczeniu obręczy. Wiele osób po raz pierwszy zetknęło się z zabawą w zbijanie pisanek. Inni odkrywali przyjemność z gry w kręga.
Śmigus-dyngus
W lany poniedziałek bez wody nie mogłoby się obyć. Od wieków przecież tego dnia polewano się. Kiedyś chłopcy zaczajali się na dziewczęta z wiadrami pełnymi wody. Co ładniejsze to nawet z domów wyciągano i niesiono do stawów lub do koryta, z którego pojono zwierzęta. Ujmą dla panny było jak sucha tego dnia chodziła, dlatego niektóre same się wodą polewały. W sierpeckim skansenie na turystów nie czekała niespodzianka w postaci ukrytego za rogiem chłopca z wiadrem wody, ale za to można było wziąć udział w zawodach w strzelaniu z sikawek dyngusowych do celu.
Nie brakowało też chętnych do huśtania się na kilkumetrowej huśtawce wielkanocnej, tzw. wozawce. Kiedyś służyła ona kojarzeniu par. Dziś bardziej cieszą się z niej najmłodsi. Chociaż jak ktoś usłyszał, że zgodnie z tradycją huśtanie na wozawce ma zapobiegać bólom głowy, to nie omieszkał spróbować ludowego sposobu.
Pobyt w skansenie był także okazją do obejrzenia wystawy „Wielkanoc na Mazowszu” i przekonania się, jak kiedyś wyglądały przygotowania do świąt, co jadali biedniejsi i bogatsi chłopi, jakie potrawy królowały na dworskich stołach.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz