Jacek Chalicki spełnił marzenie, o którym myśli wielu biegaczy. Ukończył jeden z największych maratonów – New York City Marathon, a jego wynik został odnotowany w „New York Timesie”. Gratulacje otrzymał także od polskiego ambasadora w Nowym Jorku.
Nowojorski maraton od lat przyciąga dziesiątki tysięcy zawodników. Zainteresowanie startem w tym biegu jest tak duże, że organizatorzy wprowadzają ograniczenia, aby ze 150–200 tysięcy chętnych wybrać zaledwie (!) 55–60 tysięcy. Większość miejsc przydzielana jest w drodze losowania – system wybiera osoby, które otrzymują prawo udziału. Wylosowani zawodnicy muszą następnie wykupić pakiet startowy, który do najtańszych nie należy. Dla najlepszych biegaczy przewidziano inną ścieżkę: możliwość startu bez losowania, jeśli spełnią bardzo wyśrubowane normy czasowe. Trzecią drogą jest wyjazd z touroperatorem, który dysponuje własną, ograniczoną pulą pakietów. Tu również prowadzone są wewnętrzne losowania, bo chętnych jest więcej niż miejsc.
Marzenia należy spełniać
Jacek Chalicki zaczął biegać cztery lata temu, najpierw w Ognisku TKKF „Kubuś”, a później w klubie Run Sierpc. Już wtedy marzył, by wziąć udział w maratonie w Nowym Jorku.
– Wiedziałem, że bardzo trudno się na niego dostać, ale to mnie nie zniechęcało – wręcz przeciwnie – wspomina.
Pierwsze konkretne działania podjął w lutym tego roku, kiedy ruszyły kwalifikacje. Osiągnięty wcześniej czas (maraton w Berlinie pokonał w 3 godziny i 4 minuty) pozwalał mu ubiegać się o start poza głównym losowaniem organizatora. Ostatecznie jednak skorzystał z oferty polskiego touroperatora, który miał własną, ograniczoną pulę pakietów i przyjmował zgłoszenia od zainteresowanych biegaczy. W ten sposób znalazł się na liście uczestników maratonu.
Kolejne miesiące były najcięższymi w jego dotychczasowej biegowej przygodzie. Maraton w Nowym Jorku słynie z nieustannych przewyższeń, więc cały plan treningowy podporządkował górkom.
– To najtrudniejsze przygotowania ze wszystkich moich maratonów. Ciągłe podbiegi w miejscach, które wcześniej omijałem – na przykład w Mieszczku czy Kwaśnie – przyznaje.
Przez lipiec, sierpień, wrzesień i październik robił ponad 300 kilometrów miesięcznie. Do tego dochodziły treningi na stadionie z grupą biegową klubu Run Sierpc, biegi długie, technika, siłownia w domu i rozciąganie. Całe życie podporządkował treningom. Wszystko po to, by wzmocnić nogi przed trasą, która nawet najlepszym potrafi odebrać siły.
– Trasa w Nowym Jorku to ciągle góra–dół, a dobre wyniki robią tam ultramaratończycy, bo są przyzwyczajeni do takich przewyższeń. My, szosowcy, mamy trudniej – mówi Jacek.
Dzień startu
W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień. Pobudka o drugiej w nocy, szybkie zebranie rzeczy i wyjście z hotelu o 4.30. A potem pieszo, promem, autobusem i znów pieszo. Łącznie ponad 4 godziny.
– Sam dojazd na start zajął mi więcej czasu niż późniejsze 42 kilometry. Byłem zmęczony, zanim ruszyłem – opowiada.
Na starcie – morze ludzi ustawionych na dwunastu pasach ruchu, podzielonych na kolejne fale startowe. Sierpczanin stał w pierwszej strefie, tuż za zawodowcami.– Jak stanąłem w tłumie biegaczy, to się przeraziłem. „Gdzie ja jestem? Co tu robię?” - pomyślałem – wspomina.
O dziewiątej rano rozpoczął się bieg. Już pierwszy kilometr pokazał, że Nowy Jork nie daje taryfy ulgowej. Stroma, ciągnąca się półtora kilometra wspinaczka na most Verrazzano-Narrows – 80 metrów w górę.– Od razu było: nie cackamy się, pokażemy wam, jak wygląda maraton w Nowym Jorku – mówi z uśmiechem Jacek Chalicki.
Za mostem zaczęła się właściwa część biegu – nieustanne góra–dół, które „zjadają nogi” szybciej, niż można się spodziewać. Sierpczanin jednak trzymał założone tempo i przez pierwsze trzydzieści kilometrów biegł na wynik poniżej trzech godzin. Dopiero później dało o sobie znać zmęczenie, brak snu, aklimatyzacja i przewyższenia. Ostatnie 200 metrów prowadziło jeszcze pod górę.
– Jakby miasto chciało powiedzieć: „dobiegniesz tylko, jeśli naprawdę ci zależy”. To był ciężki bieg. Nogi bolały, ale radość na mecie była ogromna – stwierdził biegacz z Sierpca.
Jacek Chalicki ukończył bieg z czasem 3 godziny 14 minut.
Miasto, które kocha biegaczy
Nowy Jork tego dnia żył tylko jednym wydarzeniem. Na trasie stanęło – według szacunków organizatorów – około dwóch milionów kibiców, którzy przez wiele godzin zagrzewali biegaczy do walki. Dla Jacka to było jedno z największych zaskoczeń.
– Masa ludzi. Po obu stronach ulicy. Momentami aż się bałem, że z kimś się zderzę – wspomina sierpczanin.
W większości dzielnic doping był bardzo głośny. Grały zespoły, orkiestry, DJ-e, chóry. Ludzie stali na balkonach, na schodkach nowojorskich kamienic, na skrzyżowaniach – z transparentami i flagami. Tylko w jednym miejscu tempo i hałas niespodziewanie opadły – w ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej. Tam kibiców prawie nie było. Chwila spokoju jednak szybko się kończyła – za kilkaset metrów znów czekał gęsty tłum i oklaski.
Ludzie w Nowym Jorku kochają biegaczy.
– Z medalem można było wejść do muzeów za darmo, w wielu miejscach mijaliśmy kolejki i nas przepuszczano. Ludzie bili brawo tylko dlatego, że widzieli medal – mówi Jacek Chalicki.
„New York Times” opublikował nazwiska wszystkich biegaczy, którzy ukończyli maraton w czasie poniżej czterech godzin.
– Jestem tam. Jest moje nazwisko, mój czas. Mała rzecz, a cieszy – mówi z dumą.
Co dalej?
Wyjazd do Nowego Jorku był dla Jacka Chalickiego nie tylko sportowym wyzwaniem, lecz także spełnieniem kilku prywatnych marzeń. Pierwszy raz poleciał do Stanów Zjednoczonych, pierwszy raz zobaczył miasto znane z filmów i książek, a do tego zabrał tam całą rodzinę.
Jednym z najbardziej niespodziewanych punktów pobytu była wizyta w polskiej ambasadzie. Maratończycy z rodzinami zostali zaproszeni na spotkanie z ambasadorem, który pogratulował im startu i wysiłku.
A co dalej? Po nowojorskim starcie apetyt tylko wzrósł. Jacek nie ukrywa, że coraz poważniej myśli o zdobyciu medalu „Six Star Finisher”, przyznawanego biegaczom, którzy ukończą sześć największych maratonów świata: Nowy Jork, Chicago, Boston, Tokio, Londyn i Berlin.– Kiedyś myślałem, że Nowy Jork jest nieosiągalny. A teraz myślę: dlaczego nie? Londyn, Chicago… dlaczego nie spróbować? – mówi z uśmiechem.
W głowie kiełkuje też inne wyzwanie – przebiegnięcie 100 kilometrów.
– Zaczyna mnie to kusić. Może w przyszłym roku – dodaje.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz